Nie dziwię się wzburzeniu, jakie ogarnęło Kresowiaków po wywiadzie, udzielonym przez marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego "Rzeczpospolitej" na temat nadania biegu projektowi uchwały, dotyczącej burzenia cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie w 1938 roku przy jednoczesnym zablokowaniu uchwały o 65. rocznicy rzezi wołyńskiej.
Mniejsza już nawet o to, że Komorowski tłumaczy, iż prace nad tym drugim projektem wkrótce zostaną podjęte przez Komisję Kultury, ponieważ "ze względu na stanowisko trzech klubów, które nie potrafiły, czy też nie chciały uzgodnić wspólnego stanowiska, tekst uchwały w ogóle nie wszedł pod obrady Sejmu". Tak czy owak, rocznica już minęła, a Sejm zdobył się tylko na uczczenie ofiar nacjonalistów z Ukraińskiej Powstańczej Armii minutą ciszy.
Znacznie trudniejszy do zaakceptowania przez środowiska kresowe jest wyraźny sprzeciw marszałka wobec "przeniesienia odpowiedzialności za nieszczęście polskich Kresów na kogoś innego niż Sowiety". Jego zdaniem taka wersja historii skłania do zastanowienia, "czy nie mamy do czynienia z długimi rękoma Rosji", bo mordy na Wołyniu są jedynie fragmentem zdarzeń, jakie miały miejsce na wschodnich ziemiach II Rzeczypospolitej po 17 września 1939 roku.
Kresowiacy nie podzielają opinii Komorowskiego. Uważają, że zbrodniami dokonanymi na Polakach przez Sowietów należy obarczać ich samych, podczas gdy Ukraińcy mordowali na własną odpowiedzialność, bez niczyjego podpuszczenia. Oczywiście, że w perspektywie dalszego biegu historii władzom Związku Sowieckiego na rękę były wszelkie akty narodowej i religijnej nienawiści pomiędzy podbitymi przez Armię Czerwoną państwami, ale w 1943 roku nie było jeszcze ich emisariuszy, ani tym bardziej oddziałów zbrojnych na Wołyniu, Podolu i w Małopolsce Wschodniej.
Nic więc dziwnego, że oburza ich stanowisko Komorowskiego, zwłaszcza iż neguje on też nazywanie wydarzeń z 1943 roku i z późniejszych lat ludobójstwem. Twierdzi w cytowanym wywiadzie, że ten termin ma "bardzo daleko idące skutki polityczne i prawne, lepiej mówić łagodniejszym językiem." Dodaje, iż "we wszystkim trzeba się umieć zachować tak, by z tego była korzyść, a nie poczucie porażki."
Kresowiacy nie bardzo rozumieją, czyją porażką może być wypowiedzenie pełnej – chociaż trudnej i bolesnej – prawdy o historii stosunków polsko-ukraińskich. {sidebar id=4}
– Czyżby marszałek Sejmu niepodległej Rzeczypospolitej czuł się bardziej obrońcą dobrego samopoczucia utożsamiających się z tradycją UPA obecnych władz Ukrainy niż polskiej racji stanu? – pytają rozgoryczeni Kresowiacy.
Jeszcze dalej idzie ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który tak skomentował ów wywiad w swoim blogu: ”Takie wypowiedzi to hańba dla polskiego Sejmu. Po trzykroć hańba. Także hańba dla środowiska ziemiańskiego, z którego wywodzi się Komorowski, uważający się za arystokratę."