W wieku 74 lat zmarł Henryk Gontarz, organizator podziemnego „Radia Solidarność Świdnik", odznaczony osobiście przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Pierwsza audycja podziemnego radia "Solidarność Świdnik" wyemitowana została 30 kwietnia 1983 roku. Henryk Gontarz (na zdj. w środku) tak to wspominał: „Rodowód radia sięga stanu wojennego. Po jego ogłoszeniu zgromadziliśmy się w zakładzie. W niedzielę, po południu, powstał Regionalny Komitet Strajkowy, w którym oprócz ludzi ze Świdnika były także osoby z Regionu, którym udało się uniknąć aresztowania, m.in. Norbert Wojciechowski, Włodzimierz Blajerski, Barbara Haczewska. Chcieliśmy dotrzeć do społeczeństwa, wyjaśnić, co robimy, o co walczymy. Ktoś sprowadził sitodruk i już w nocy z 13 na 14 grudnia wydrukowaliśmy pierwsze ulotki. To był apel do młodych mężczyzn, by zgłaszali się do zakładowych komisji strajkowych, a w ten sposób uchronią się przed wcieleniem do wojska. Rozwieszanie ulotek było niebezpieczne, uaktywnili się bowiem agenci, którzy szpiegowali i donosili. Poza tym różne osoby zgłaszały się do roznoszenia, nie można było do końca sprawdzić czy to swój czy ubek. Zacząłem się więc zastanawiać nad inną formą przekazu. I wtedy wpadł mi do głowy pomysł – a jakby zrobić radio i nadawać do ludzi? Natychmiast poszedłem do zakładowych elektroników, ale ci szybko ostudzili mój zapał. Oświadczyli, że to niemożliwe do zrealizowania, bo znajdujące się w naszej wieży kontrolnej nadajniki działają w paśmie 144 MHz i nikt tego nie usłyszy, a ich przerobienie to nie taka prosta sprawa. Nie zraziłem się tą opinią, wyszedłem z założenia, że skoro jest pomysł i chęć, musimy radio jakoś zrobić. Oczywiście w czasie tego strajku nam się nie udało, ale przecież stan wojenny trwał. Tymczasem pokonano nas w zakładzie, załogę rozpędzono, nastąpiły aresztowania. W więzieniu byli – Pietruszewski, Kępski, Graniczka. Nastał czas wielkiego przygnębienia. Telewizja mundurowa wciskała nam kłamstwa, obłudę. Z Radia Wolna Europa dochodziły wieści o zabitych w kopalni Wujek. 20 grudnia, przed godz. 10 w nocy przyszli i po mnie. Akurat słuchałem Wolnej Europy, szykowałem śpiwór, by na noc gdzieś się ukryć, gdy wpadło 6 zomowców. Zawieźli mnie do Lublina, a po 48 godzinach i przesłuchaniach wypuścili do domu. Do uczestnictwa w strajku przyznałem się, a na resztę pytań odpowiadałem – nie znam, nie widziałem, nie wiem”.
Mininadajnik ultrakrótkofalowy, sfabrykowany na bazie monofonicznego magnetofonu kasetowego B- 113 wytwarzanego przez lubartowską „Unitrę" skonstruował Ireneusz Haczewski, elektronik z Lublina, skonstruował Ten niewielki „sprzęt radiowy", którego moc nie przekraczała 6 watów, ochrzczono żartobliwie „kapralem". Trzecim współtwórcą konspiracyjnej „rozgłośni" został ślusarz i spiker radiowęzła w WSK- Alfred Bondos. Gontarz wspominał: „Działalność podziemna trwała, drukowaliśmy ulotki i znów wrócił pomysł radia. Jeździłem do Lublina, próbowałem złapać kontakt z ludźmi, którzy 13 grudnia przyjechali do zakładu. Dotarłęm do męża Barbary Haczewskiej, który, jak się okazało był elektronikiem i zapalił się do mego pomysłu. Obiecał zrobić nadajnik. Wykorzystał do tego magnetofon kasetowy – Kapral”. Stąd narodziło się późniejsze powiedzenie, że kapral (magnetofon) wojował z generałem (Jaruzelski). Tak zaczyna się prawdziwa historia o podziemnym radiu Solidarność.
Nadajnik o częstotliwości 65,5 MHz, zbliżonej do Radia Lublin, powstał po zdobyciu kilku tranzystorów, wyjęciu zasilacza i głośnika z magnetofonu. Zasilany był osiemnastoma bateriami R-20 spiętymi w szereg.: „Powstawanie nadajnika utrzymywaliśmy w wielkiej tajemnicy. Nikt poza mną oraz Barbarą i Ireneuszem Haczewskimi jej nie znał. Magnetofon włączało się kombinacja dwóch klawiszy. Na szczęście ubecy nigdy nie wpadli na to którymi. Mieli bowiem nadajnik kilka razy w zasięgu ręki lecz nie odkryli jego prawdziwego przeznaczenia”.
Pierwsza audycja została puszczona w eter 30 kwietnia 1983 r. Świdniczanie usłyszeli fragment melodii z filmu „Kurier carski" o Michale Strogowie oraz zapowiedź: „Solidarność" Świdnik na antenie. Na falach eteru witamy i pozdrawiamy mieszkańców naszego miasta. Prosimy odbiorniki włączać codziennie na UKF w paśmie 65,5 do 66 MHz”. Premierową audycję nadano w związku ze zbliżającym się świętem 1 Maja. NSZZ „Solidarność" wzywała społeczeństwo do bojkotu wszelkich imprez organizowanych tego dnia przez władze partyjno- rządowe oraz do wzięcia udziału w mszy świętej odprawianej w intencji ludzi pracy. Tekst przeplatany „Murami" Jacka Kaczmarskiego został zgrany na kasetę przez Bondosa z pomocą kilku osób zaangażowanych w konspirację związkową. By zachować bezpieczeństwo często zmieniano głosy spikerów oraz miejsca nagrań (najczęściej nadawano z mieszkań, ale zdarzały się także emisja plenerowe). Dzięki temu w ciągu 5 lat swojej działalności Radio „Solidarność" zaistniało w eterze 43 razy, a miało jedynie dwie wpadki.
Radiowcom udało się także wejść na oficjalny sygnał telewizyjny, gdyż zakres, na jakim nadawano wówczas II Program TVP, pokrywał się niemal idealnie z zakresem nadawczym „kaprala". Po dostrojeniu częstotliwości słabsza, ale bliższa fala radiowa zastępowała telewizyjną. Taki zabieg był możliwy dzięki ulepszonemu francuskiemu magnetofonowi, którego moc Haczewski zwiększył aż do 62 watów. W rezultacie Kiedy 14 lutego 1984 roku program II TVP transmitował z Moskwy pogrzeb sekretarza generalnego KC KPZR Jurija W. Andropowa, przemawiający akurat na ekranie K. U. Czernienko zaczął po polsku piętnować styczniowe represje władz wobec działaczy świdnickiej „Solidarności"! Dzięki tej błyskotliwej, trzyminutowej operacji, powiększyło się nie tylko grono słuchaczy radia solidarnościowego, ale i wzrosła wściekłość aparatu partyjnego i SB. Henryk Gontarz wspominał w jednym z artykułów: "Pamiętam szczególnie pierwszą audycję, którą świdniczanie usłyszeli we własnych telewizorach. Nadawaliśmy wtedy obaj, z małego boiska przy ul. 3 Maja. Było to w dniu pogrzebu Andropowa w Moskwie. Telewizja polska transmitowała uroczystości. Weszliśmy na antenę w chwili przemówienia Czernienki nad trumną Andropowa. Wyszło na to, że Czernienko opowiadał o Solidarności, bo pokazywali go na ekranie, ale telewidzowie słyszeli naszą audycję, m.in. o aresztowaniach w Świdniku, o esbecji. Opowiadano później, że momentami nawet ruchy ust się zgadzały z czytanym przez nas tekstem. To był majstersztyk, a w esbecję jakby piorun strzelił. Zmobilizowali wszystkie siły. Rano usłyszałem łomot do drzwi i pięciu ubeków wpadło do domu. Zabrali mnie na 48 godzin i wypuścili. Nie znaleźli nadajnika i nie mogli mi nic udowodnić, choć próbowali mnie sprytnie podejść. Jeden z ubeków powiedział – panie Gontarz mamy już tego, co nadaje. Spokojnie pytam – A kto to? – No Haczewski – odpowiada ubek. – Tak, zdziwiłem się, – A kto jest? – No taki z brodą. A ja mu na to – panie takich z brodą jest wielu. W duchu jednak bałem się, czy Irek nie sypnął. Później się okazało, że nic nie zdradził. Powiedział, że taśmy kupił od kogoś w autobusie. Podaliśmy mu gryps do więzienia z instrukcją co ma mówić na przesłuchaniach. Jego żona poszła na widzenie i podczas pocałunku na powitanie, przekazała mu karteczkę w usta".
Paweł Konik
(m.in. na podstawie www.pamiecmiejsca.tnn.pl)
***
Odszedł kolejny z rzeczywistych bohaterów „Solidarności”. Tacy ludzie powinni zostać w naszej pamięci na zawsze. To dzięki nim, a nie „autorytetom” od Michnika, czy Lityńskiego, przetrwała prawdziwa „Solidarność”. Przez wiele lat żyli w zapomnieniu, na uboczu, jako niewygodni świadkowie prawdy o latach 80. Dopiero zwycięstwo PiS i Lecha Kaczyńskiego zmieniło „politykę orderową”, w której za Wałęsy i Kwaśniewskiego nagradzano byłych towarzyszy, którzy „przeflancowali się” na opozycyjność w rezultacie podziałów w PZPR.
Prawda historyczna zaczęła przebijać się na światło dzienne. Odznaczenie śp. Henryka Gontarza jest tego najlepszym świadectwem.
Paweł Konik