Światowy kryzys ekonomiczny jest wynikiem długotrwałego lekceważenia podstawowych reguł obowiązujących w gospodarce. Trudno jednak uwierzyć, by u jego podstaw stała wyłącznie ludzka chciwość. Zapominamy, że w latach zimnej wojny wobec niskiej efektywności wojen zastępczych i niemożności doprowadzenia do konfliktu globalnego w sytuacji, gdy obie strony dysponowały ogromnymi arsenałami broni jądrowej, podstawowym polem rywalizacji stała się gospodarka. Zresztą od zawsze była ona zasadniczym narzędziem wypracowywania sobie pozycji między mocarstwami. Nie można zatem wykluczyć, że obecny kryzys to coś więcej niż tylko wynik maklersko-menadżerskiej niefrasobliwości.
To finansowe tsunami, które zdarza się najwyżej raz na 100 lat - powiedział Alan Greenspan, gdy rozwścieczeni kongresmeni usiłowali dowiedzieć się od niego dlaczego amerykański system finansowy znalazł się w potężnych tarapatach. Ich złość wydawała się czymś naturalnym. Wszak podobnie jak przed 80 laty globalny kryzys gospodarczy zaczyna się od krachu na rynku finansowym. I po raz kolejny w centrum wydarzeń jest Ameryka.
Wspomnienie lat 30
Pieniądz posiada wartość o tyle o ile istnieją dobra materialne i usługi, które można za jego pośrednictwem wymieniać. By ów system funkcjonował musi zatem istnieć względna równowaga pomiędzy ilością i wartością pieniądza a ilością i wyceną dóbr oraz usług. Gdy się tą regułę złamie, gospodarka z czasem upomni się o swoje.
To z tym zjawiskiem mamy do czynienia w przypadku obecnego kryzysu. Podobnie jak miało to miejsce w latach 30. XX wieku. Ówczesny krach, którego początek symbolizuje czarny czwartek na giełdzie nowojorskiej w dniu 24 październiku 1929 roku doprowadził do blisko 80 procentowego spadku wartości amerykańskich spółek giełdowych. O blisko połowę spadło PKB w USA, ceny zmalały o 60 procent a produkcja przemysłowa zmniejszyła się o 46. Załamanie systemu finansowego pociągnęło za sobą upadek przedsiębiorstw produkcyjnych, katastrofalne bezrobocie i takąż biedę milionów Amerykanów.
Niemal jednocześnie krach rozlał się na cały świat nie omijając żadnego z ówcześnie istniejących państw (choć gdzieniegdzie można się spotkać z twierdzeniem, że dzięki izolacji polityczno-gospodarczej państwem, które nie odczuło bezpośrednio jego skutków była Rosja Sowiecka). Poszczególne kraje poniosły straty w różnym stopniu. Polska należała do tych najdotkliwiej nim doświadczonych, gdzie wychodzenie z kryzysu trwało najdłużej.
W skali globalnej aż o 64 procent zmniejszył się wolumenu handlu międzynarodowego, 1/3 depozytów bankowych została bezpowrotnie utracona, a 40 procent wszystkich istniejących wówczas banków upadło.
Obecnie rządy większości państw podejmują starania, by zminimalizować oddziaływanie krachu finansowego na gospodarkę. Sięga się przy tym po instrumenty, które sprawdziły się przy przełamywaniu i wychodzeniu z kryzysu lat 30-tych, czyli po inwestycje, finansowanie i kontrolowanie gospodarki z poziomu rządowego.
Inne realia, podobny mechanizm
A zatem analogia dotycząca źródeł i dynamiki kryzysu wywołuje podejmowanie analogicznych działań interwencyjnych ze strony rządów. Nie ma jednak pewności, że starania te odniosą pożądany skutek, przede wszystkim dlatego, że są podejmowane we wczesnej fazie kryzysu. Wciąż jeszcze jego sprawcy mogą wypompowywać z gospodarek realny pieniądz, by znaleźć pokrycie na swoje wirtualne zadłużenia. Ujmując to obrazowo przy pomocy rządowych środków, podmioty i ludzie, którzy są sprawcami obecnego krachu, raczej przedłużą własną agonię, niż pomogą ochronić gospodarki państw dotkniętych kryzysem.
W konsekwencji rządom może nie wystarczyć sił i środków na podtrzymywanie przy życiu pasożytujących na globalnym systemie finansowym podmiotów. Jedynym logicznym rozwiązaniem byłoby poprzedzające interwencję ujarzmienie prywatnego sektora finansów przez rządowe organa kontrolne (takie propozycje już się pojawiają pod hasłem renacjonalizacji banków). Jednak bez głębokiego wstrząsu jakim będzie ogólnogospodarczy krach trudno przewidzieć, czy politycy zdobędą się na takie rozwiązania. Szczególnie, że wielu z nich już zasmakowało w bankowych pensjach i w większym stopniu są dziś korporacyjnymi lobbystami, niż niezależnymi kreatorami zjawisk politycznych.
Po zwycięstwie nad „imperium zła”
Obecny krach finansowy powstał na skutek szeregu czynników, z których najważniejsze to:
– lawinowa liberalizacja rynków finansowych po roku 1989,
– zdominowanie rynków finansowych przez napędzany reklamą zysk w oderwaniu od gospodarczych realiów,
– przekonanie o „końcu historii”, czyli ostatecznym triumfie liberalnej demokracji po upadku imperium sowieckiego na przełomie lat 80. i 90. XX wieku.
Lata 90. XX wieku są w historii ekonomii uznawane za wyjątkowe, gdy idzie o swobodę przepływów kapitałowych. Niespotykane na wcześniejszą skalę fuzje, masowe wykorzystanie technik teleinformatycznych dla przemieszczania się kapitału, tygodniowe, dniowe a nawet godzinne rankingi rynków czy kursów walut i rozwijane pod kątem tychże rankingów instrumenty finansowe z coraz większą zuchwałością wykorzystywane w operacjach spekulacyjnych.
Te stymulowane żądzą szybkiego zysku przepływy kapitałowe dotyczyły nie tylko transakcji międzybankowych lecz również inwestycji bezpośrednich. Zaczęto mówić o wymykaniu się owych zjawisk spod kontroli rządów i banków centralnych. Pozbawieni mandatu społecznego finansiści rozporządzali władzą większą niż politycy. Władzą z której nie można było ich w żaden sensowny sposób rozliczyć - co sprzyjało podejmowaniu nadmiernego ryzyka, czy wręcz działaniom obliczonym na straty inwestorów w zamian z sukces osobisty.
Jakby tego było mało coraz większej ilości ludzi zaczęło wydawać się, że jest zupełnie racjonalne osiąganie rocznych zysków kapitałowych na poziomie dziesiątków procent sumy początkowej w sytuacji, gdy wzrost gospodarczy nawet dynamicznie rozwijających się gospodarek nie przekraczał kilku procent. Szczególnie w ostatnich latach świadomość inwestorów (ale też realizujących ryzykowne transakcje maklerów) bombardowano obietnicami horrendalnych zysków. Zupełnie jakby wartości kapitałowe nie wymagały na początku XXI wieku materialnego uzasadnienia.
Surowce za kapitały
Oczywiście liberalizacja rynków i zagrażająca finansowej stabilności świata chciwość nie jest dostatecznym usprawiedliwieniem tego co się stało. Ludzie odpowiadający za bezpieczeństwo systemów bankowych, jak też za bezpieczeństwo gospodarcze mieli świadomość zagrożeń płynących z takiego kształtu rynków finansowych na przełomie XX i XXI wieku. Mieli też przykłady czym to się może skończyć - jak kryzys na rynku spółek internetowych w roku 2001. Dlaczego zatem chociażby amerykańskie służby nie interweniowały z odpowiednim wyprzedzeniem? Czy w pełni wyjaśnił to Greenspan przyznając: popełniłem błąd, uważając, że banki we własnym interesie będą zdolne ochronić swoich udziałowców i własne aktywa.
Oczywiście istnieje pokusa by wyjaśniać to wyłącznie żądzą łatwego zysku, w którą latami umiejętnie wikłano decydentów (u nas można by przypomnieć choćby bankowe kariery dwu ekspremierów: Jana Krzysztofa Bieleckiego i Kazimierza Marcinkiewicza).
Do pewnego stopnia mogła to być chciwość, ale nie tylko, a nawet nie przede wszystkim. Znacznie lepiej tłumaczy to teoria według której ludzie zarządzający instytucjami finansowymi i uczestniczący w kreowaniu amerykańskiej polityki międzynarodowej mieli racjonalne podstawy sądzić, że bajeczne wartości księgowe rynków finansowych końca XX wieku znajdą solidną podstawę, która przywróci równowagę pomiędzy pieniądzem a materią. Co więcej - ten w owym czasie wirtualny kapitał będzie potrzebny do zrealizowania transakcji zakupu twardych aktywów. Nawet jeśli inni potkną się na oderwanej od świata realnego bańce finansowej to podstawy amerykańskiego kapitalizmu, również budowanego na kredyt, pozostaną stabilne.
Szefowie Merrill Lynch, Goldman Sachs, Morgan Stanley, Citigroup czy Lehman Brothers musieli mieć podstawy swoich strategii, podobnie jak ludzie odpowiadający za amerykańskie bezpieczeństwo. Gdzie jest zatem ten brakujący składnik materialny wirtualnych wartości kapitałowych?
Przyglądając się kluczowym problemom gospodarki globalnej ostatnich dziesięcioleci jedyną sensowną odpowiedzią na to pytanie są: surowce energetyczne. Kontrola nad nimi, ich sprzedaż, dystrybucja dają ich dysponentowi ogromne możliwości generowania zysku, szczególnie w warunkach boomu inwestycyjno-gospodarczego w Azji południowo-wschodniej.
Wieszczone już na przełomie lat 70 i 80 przesunięcie centrum geopolitycznego świata z rejonu atlantyckiego w rejon Pacyfiku zbiegło się w czasie z krachem systemu komunistycznego. Tym samym kruszeć zaczął stalowy uścisk imperium nad ogromnymi i nieefektywnie eksploatowanymi złożami surowców na terenie całego ZSSR. Także bliski wschód stał się dla zachodnich koncernów naftowych bardziej dostępny. Właśnie z początkiem lat 90-tych XX wieku przez zachodnim kapitałem otworzyła się perspektywa przejęcia kontroli nad tą gigantyczną górą ukrytych pod ziemią petrodolarów.
Kontrofensywa
Takie rozwiązanie było by ze wszech miar logiczne i pożądane. Skoro jak twierdził w latach 80-tych brytyjski historyk Paul Kennedy nieproporcjonalna przewaga gospodarcza i militarna jaką Stany Zjednoczone uzyskały nad resztą świata u kresu II wojny światowej systematycznie od tego czasu malała, a jednym z najdynamiczniej niwelujących tą przewagę w skali globalnej regionem w ostatniej ćwierci wieku XX był rejon Pacyfiku, to przejęcie kontroli nad tak potrzebnymi temu regionowi surowcami byłoby strzałem w „10”. Umożliwiałoby to modelowanie azjatyckiego boomu i wyciąganie zeń wymiernych korzyści. Tym samym USA wprawdzie nie byłyby w stanie utrzymać zdecydowanej hegemonii na dłużą metę, ale jeszcze bardzo długo mogłyby odgrywać rolę primus inter pares w globalnym koncercie mocarstw, jaki powinien się ukształtować po rozpadzie świata bipolarnego.
Jednak upadek imperium moskiewskiego nie oznaczał bynajmniej końca historii. Przejęcie władzy na Kremlu przez ekipę Putina pokazało jak łatwo w Rosji odwrócić, zdające się nieuchronnymi, procesy dezintegracji. A nawet pójść o krok dalej w zgodzie z kreślonymi na Łubiance w połowie lat 80-tych planami.
Przy tak rozdętym balonie wirtualnych środków kapitałowych nawet połowiczne załamanie pierwotnego planu mogło oznaczać problemy. Tymczasem zamachy z 11 września 2001 roku i będące tego konsekwencją dwie wojny w Afganistanie i Iraku nałożyły się w czasie ze zdecydowanie wymykającym się spod kontroli rynkiem kapitałowym. Procesy, być może z pełnym rozmysłem uruchomione przed laty, zaczęły żyć własnym rytmem. W konsekwencji różnica pomiędzy hipotetycznymi zasobami kapitałowymi a ich bazą materialną rosła w zastraszającym tempie i wcześniej czy później musiała być zniwelowaną.
Jesteśmy na początku
Obecnie obserwujemy szaleńczą rywalizację o zminimalizowanie strat własnych pomiędzy poszczególnymi uczestnikami rynku finansowego. Jeśli przyjąć, że licznym bankom i funduszom brakuje około 4/5 zapisanych w systemie księgowym kapitałów, to chcąc przetrwać instytucje te muszą za wszelką cenę ściągnąć z rynku kurczące się realne pieniądze.
Bardzo prawdopodobne, że proces ten zaczął się już przed kilkoma laty, gdy zdano sobie sprawę z nierealności planu: kapitały za surowce. Wiele ujawniających dziś swoją zabójczą siłę instrumentów spekulacyjnych ? jak choćby osławione opcje walutowe - uruchomiono właśnie w tym celu, by z chwilą pęknięcia bańki spekulacyjnej ściągać z rynku realny pieniądz. Za wszelką cenę, a więc również bankructwa firm, koncernów a nawet poszczególnych państw.
Chcąc chronić realną gospodarkę trzeba zminimalizować straty jej finansowego krwiobiegu. W mniej lub bardziej agresywny sposób należy przerzucać koszty wieloletniej żonglerki cyframi na innych uczestników globalnego rynku. Stąd jednym z podstawowych zadań obecnych rządów powinno być ograniczanie możliwości spekulacyjnych na rynkach finansowych.
Gospodarcza dogrywka?
Przewidywanie biegu wypadków w sytuacjach kryzysowych to jak szacowanie ofiar katastrofy drogowej która dopiero ma się wydarzyć. I dotyczy to zarówno Polski jak i świata. Na pewno im głębszy wstrząs przeżyjemy tym realniejszą i stabilniejszą gospodarkę otrzymamy na wyjściu. Istnieje też niebezpieczeństwo, podobne do tego z lat 30. XX wieku, że będące wynikiem kryzysu przewartościowania w globalnym układzie sił doprowadzą do poważnych konfliktów w latach kolejnych.
Kryzys może mieć wyłącznie podstawy ekonomiczne, choć ta teza wydaje się najmniej prawdopodobna. Musielibyśmy bowiem założyć z góry ograniczoną poczytalność i pełną sprz
edajność światowych decydentów. Gdy tymczasem choroba marcinkiewizmu to raczej przypadłoś prowincjonalnych przywódców państw z nie do końca wyklarowaną elitą, świadomą własnej racji stanu.
edajność światowych decydentów. Gdy tymczasem choroba marcinkiewizmu to raczej przypadłoś prowincjonalnych przywódców państw z nie do końca wyklarowaną elitą, świadomą własnej racji stanu.
Jeśli obecny kryzys to ekonomiczna dogrywka „zimnej wojny”, największych wstrząsów należy oczekiwać na linii USA-Rosja (na tym tle już obecnie w obozie republikańskim trwa miażdżąca krytyka administracji Obamy za jej koncyliacyjny ton wobec Rosji, nieuwzględniający geopolitycznych realiów). Szczególnie w Moskwie może odrodzić się ze zdwojoną siłą pokusa eksportu kłopotów wewnętrznych na zewnątrz. A to na dłuższą metę nie pozostawi obojętnymi ani Stanów Zjednoczonych, ani wschodzących potęg azjatyckich.
Artur Rojek