Ze Sławomirem Cenckiewiczem, historykiem i publicystą, współautorem książki „SB a Lech Wałęsa”, rozmawia Piotr Jakucki
– Jesteśmy świadkami kolejnej „bitwy o Wałęsę”, tym razem po tym jak Jan Żaryn, obecnie doradca prezesa IPN, wyraził wątpliwości, co do słuszności przyznania Lechowi Wałęsie statusu osoby pokrzywdzonej. Czy wątpliwości te są uzasadnione, np. obowiązującymi wówczas przepisami prawnymi?
– Profesor Jan Żaryn powiedział szczerą prawdę - zarówno sprawa tzw. statusu pokrzywdzonego dla Lecha Wałęsy, jak w ogóle jego agenturalna przeszłość, były przedmiotem licznych manipulacji w samym IPN w okresie prezesury Leona Kieresa. Uchwalona w 1998 r. ustawa o IPN (rozdział 1, art. 6) wykluczała z grona pokrzywdzonych wszystkie osoby, które były współpracownikami służb specjalnych PRL. Dopiero orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 26 października 2005 r., w którym zobowiązano IPN do przyznania statusu pokrzywdzonego każdej osobie, która wcześniej została oczyszczona przez Sąd Lustracyjny z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, umożliwiło bezkonfliktowe przyznanie Wałęsie statusu pokrzywdzonego. Jednak treść dokumentu IPN wręczonego w listopadzie 2005 r. Wałęsie nie wspomina o wyroku trybunału, jako podstawie decyzji administracyjnej IPN. Mało tego, w dokumencie tym IPN zaświadczył, iż „Lech Wałęsa jest pokrzywdzonym” w rozumieniu artykułu 6 ustawy o IPN w oparciu o „posiadane i dostępne dokumenty zgromadzone w zasobie archiwalnym Instytutu Pamięci Narodowej”. To jest opinia nieodpowiadająca prawdzie, bowiem już wówczas „posiadane i dostępne dokumenty” w IPN potwierdzały nie tylko inwigilację Wałęsy przez SB, ale również jego współpracę z bezpieką w latach 1970-1976.
– Nie jestem prawnikiem, ale wydaje mi się, że w świetle orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z października 2005 r. IPN był niejako zmuszony wręczyć Wałęsie status pokrzywdzonego. Oczywiście można to było zrobić inaczej, wysyłając na przykład dokument pocztą. Prezes Kieres z dyrektorem IPN w Gdańsku Edmundem Krasowskim pojechali do Wałęsy, do jego biura, i przed kamerami telewizyjnymi wręczyli mu status pokrzywdzonego, w niebywały wręcz sposób wychwalając przy tym osobę Wałęsy. To był żenujący spektakl. Po wspomnianym orzeczeniu Trybunału każdy były agent bezpieki, który wygrał proces przed Sądem Lustracyjnym, musiałby otrzymać taki status od IPN. Dlatego też w 2007 r. ostatecznie zlikwidowano status pokrzywdzonego w ustawie o IPN. Na szczęście.
- Skoro były tak duże wątpliwości - dlaczego ówczesne kierownictwo IPN, prezes Instytutu prof. Leon Kieres oraz szef gdańskiego oddziału IPN Edmund Krasowski, przyznało Wałęsie status pokrzywdzonego?
– Oni od początku grali do jednej bramki. Chcieli za wszelką cenę przyznać status Wałęsie, choć obawiali się działania niezgodnego z prawem. Warto przypomnieć, że w czasie, kiedy w IPN analizowano wniosek Wałęsy, a sprawę statusu pokrzywdzonego uznawano za otwartą, Kieres oznajmił: „Lech Wałęsa otrzyma z IPN status pokrzywdzonego - to moje przekonanie graniczące z pewnością”. A w innym czasie zapytany o tę kwestię powiedział „Gazecie Wyborczej’: „Oczywiście! Powiedziałem to już raz w lipcu. Teraz to podtrzymuję. A jeżeli za Lecha Wałęsę będzie trzeba iść do więzienia, to pójdę. Ja jestem profesorem prawa; pewnie, że boję się prokuratora i więzienia, ale dla mnie jest to kwestia wartości. W 1980 roku na uniwersytecie zakładałem „Solidarność”, dalej w nią wierzę, dalej wierzę w Lecha Wałęsę i w to, co sobą symbolizuje”.
– Za każdym razem, gdy podejmowane są próby wyjaśnienia przeszłości byłego prezydenta spotyka się to z gwałtownym atakiem nie tylko samego zainteresowanego, ale także jego sprzymierzeńców – postkomunistów i Platformy Obywatelskiej. Wystarczy przyp
omnieć wyzwiska pod adresem np. Krzysztofa Wyszkowskiego czy Anny Walentynowicz albo gromy, jakie spadły na Pana i Gontarczyka po książce „SB a Lech Wałęsa”. Zwykle się mówi, że przyczyną jest wyłącznie obrona Wałęsy, ale czy sprawa nie ma głębszego dna? Na przykład „odnowienie IPN”?
– Myślę, że nie chodzi tutaj o samego Wałęsę. Zresztą kilku polityków PO gratulowało mi prywatnie książki o Wałęsie, mówiąc, że wreszcie prawda ujrzała światło dzienne. Wydaje mi się, że politycy sprzeciwiający się rozliczeniu PRL uznali, że po ujawnieniu przeszłości Wałęsy będzie łatwiej ujawnić również inne prawdy. Stąd też frontalnie zaatakowali IPN i mówią dzisiaj o jego „odnowie”, czyli de facto przejęciu. Ma to zagwarantować „sterowność” i „przewidywalność” tej niezależnej przecież instytucji. Niestety, uważam, że ta anty-IPN-owska kampania osiąga stopniowo swoje cele. Wielu pracowników IPN czuje się zastraszonych i zaszczutych.
- Od czasu gdy Polską rządzi Platforma Obywatelska, ataki na IPN przyjęły formę niespotykaną wcześniej, posuwającą się nawet do prób cenzurowania prac badawczych. Jak Pan to ocenia szczególnie, że senatorem PO jest Leon Kieres…
– Prezesurę Kieresa w IPN oceniam niezwykle krytycznie. Oczywiście nie przekreślam jego zasług w budowie IPN, a krytykując Kieresa, mam na myśli przede wszystkim brak odwagi w odkrywaniu prawdy, niedostępność archiwaliów, opieszałość w realizacji wniosków, obronę cezury 1983 r. w odtajnianiu akt, czy wreszcie lustrowanie ojca Hejmo podczas konferencji prasowej. Jak się wydaje, w PO zwycięża obecnie pogląd, że IPN jest instytucją zagrażającą interesom wielu wpływowych grup, których korzenie sięgają PRL. Z drugiej strony są tam politycy w rodzaju Gowina, Mężydły czy Biernackiego, którzy wciąż prezentują antykomunistyczne stanowisko, bronią IPN oraz wolności badań naukowych. Mam nadzieję, że nie tylko tam przetrwają, ale też zmienią na lepsze samą PO. W każdym razie sytuacja obecna wymaga odwagi bronienia wolności nauki i swobody wypowiedzi.