Platforma pozbawiła Polski Szczecina i Świnoujścia. Na razie, co prawda w reklamówce do wyborów europarlamentarnych, ale co się odwlecze…
Spot w pośpiechu został zmieniony, winą obarczono grafika, który - jak niezręcznie tłumaczono – zbyt uprościł mapę, by przypominała zarys kraju z uśmiechniętego logo PO, ale – wbrew sobie – partia Tuska pokazała, jaki jest cel jej rządzenia. W swoim entuzjazmie pisania na nowo dziejów Polski przebiła nawet Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, który ma finansować nasze inwestycje i walczyć z kryzysem. EBOiR w specjalnej ulotce „zaledwie” z polskiego Szczecina zrobił niemiecki Stettin. Bank ma przeznaczyć dla Polski 27 miliardów euro, więc za taką sumę w podzięce nie tylko można przełknąć niemieckość Szczecina, ale także milczeć w przyszłości, gdy na innej mapie pojawi się np. Breslau, tym bardziej że obowiązującym ponoć trendem staje się we Wrocławiu dbałość o pozostałości „kultury niemieckiej”.
Platformie nie udało się co prawda w dziele unowocześniania granic Polski przebić niemieckiego „Der Spiegela” udowadniającego, że gdyby nie polscy chłopi, Hitler nie popełniłby żadnego holokaustu, ale partia Tuska nie ma powodu, by się tu ścigać. Wystarczy, że Adolf Hitler, Joseph Goebbels, Hermann Goering, są honorowymi obywatelami Wrocławia, którym rządzi Platforma, a przywódca Tysiącletniej Rzeszy jest też hołubiony przez władze Gdańska – z prezydentem z Platformy. I co tu się dziwić, że wciąż silniejsze ataki antypolonizmu Tusk z Sikorskim przyjmują niczym pies z podkulonym ogonem.
W powyższą logikę dbania PO o wewnętrzne i zewnętrzne interesy państwa znakomicie wpisuje się tzw. debata premiera z dwoma zalęknionymi działaczami mikrozwiązków ze Stoczni Gdańskiej, podczas której zabrakło tylko deklaracji -Pomożecie? – Pomożemy!?. Ta pogawędka przypominająca „spontaniczne” spotkania załóg z lat PRL z kolejnymi I sekretarzami już w założeniu miała być sukcesem pijarowskim szefa rządu. Miała wykazać, że związkowców nie stać jest na konstruktywną rozmowę, tylko na kłótnię oraz palenie opon i bicie spokojnej policji podczas ulicznych manifestacji. Stąd wzięła się koncepcja rozmowy na gdańskiej Politechnice ze wszystkimi związkami, obliczona na to, że przekrzykując się w radykalizmie, wezmą się wzajemnie za łby, a premier wyjdzie na polityka koncyliacyjnego, jedynego, który dba i się martwi? Nie wypaliło, gdyż OPZZ i „Solidarność” przejrzały grę - nie bez kozery premier wprowadzał maksymalne zamieszanie, zmieniając wciąż miejsce i terminy - prowadzenia „dialogu’, ale na warunkach ustalonych przez szefa rządu i spotkanie zbojkotowały. TVN24 przygotował nawet odpowiedni sondaż dotyczący odpowiedzialności zerwania debaty. Dziennikarze stacji nie ukrywali zaskoczenia, gdy okazało się, że ponad 60 proc. ankietowanych winą obarcza szefa rządu. Widocznie miało wyjść trochę inaczej.
O debacie napisano już morze słów, koncentrując się na tym, co powiedział premier w swoim sztywnym monologu. A przecież najważniejsze jest to, czego nie powiedział. Czyli nie ujawnił, co rząd zrobi, jeżeli Komisja Europejska nie zaakceptuje planu naprawczego. Jasne, tego zrobić nie mógł, gdyż planu rząd po prostu nie ma, albowiem nie idzie mu o ratowanie stoczni i przemysłu kooperującego, lecz o jego zaoranie.
Rząd Tuska, co widać od początku, żyje z wyszukiwania wroga. Takowym było i jest Prawo i Sprawiedliwość, tyle że na rządy PiS nie da się już zwalać winy za wszystkie polskie plagi. Dodatkowo rząd poniósł w zeszłym tygodniu spektakularną porażkę w Trybunale Konstytucyjnym, który – rozpatrując spór kompetencyjny rządu z prezydentem, wydał orzeczenie po myśli Głowy Państwa. Kreowany jest więc kolejny wróg publiczny do zniszczenia - „Solidarność”. I taka jest podstawowa wymowa żenującego cyrku na Politechnice Gdańskiej - żenującego, bo dwa razy więcej ludzi oglądało w tym czasie kolejny odcinek łzawego tasiemca „M jak miłość”. Ataki na PiS się nie sprawdzają, w próżnię padają brednie Palikota, jałowe jest chamstwo Niesiołowskiego czy Komorowskiego, a wyliczenia ekonomiczne jasno wskazują, kto rozkręcił polską gospodarkę, a kto - powołując się na powód-wytrych: „kryzys światowy” - ją właśnie likwiduje do zera, sprzedając dwie stocznie za cenę jednego statku.
Więc musi być wróg. Związek został obwiniony o wywoływanie burd czy rejteradę rządu do Krakowa na obchody „zwycięstwa” z 4 czerwca 1989 r. i „obalenia komunizmu”, o którym szczebiotała aktorka Szczepkowska. Jednocześnie zaś wekslowane są dane o stanie kraju, w tym o załamaniu polskiego rolnictwa, w którym m.in. hodowla trzody chlewnej spadła do poziomu z lat 60. Paradoksalnie w jednym trzeba przyznać Tuskowi rację. Zrobił nam drugą Irlandię. Wzrastające bezrobocie, coraz większa dziura budżetowa, o której ostrzegaliśmy już kilka miesięcy temu, upadek przemysłu, spadek produkcji przemysłowej w kwietniu o 12,4 procent rok do roku ? to polski pejzaż malowany pędzlem PO. To jest ten cud, którego nie rozumieją „związkowe warchoły” i nie tylko już wychodzą na ulice i wygwizdują władzę, ale szykują się do strajku generalnego.
Innym cudem dla Polski miało być euro, tymczasem w zeszłym tygodniu przedstawiono nam zestawienia majątkowe członków rządu. Wynika z nich, że minister finansów Jacek Rostowski nie ufa euro, inwestując w dolary. No to jak jest z tą wspólną walutą europejską, to takie błogosławieństwo dla narodu, skoro nie lubi jej zarządzający finansami?
A sondaże rządu idą tymczasem w dół. I dobrze, bo wystarczy już tej operacji na żywym organizmie. Pytanie tylko, czy zostanie coś do naprawy po „liberałach”?
Piotr Jakucki
za: Nasza Polska, 26.05.2009