Gdy Tomasz Lis publicznie zobowiązał się odgryźć sobie język, jeśli Lech Kaczyński nie wystartuje w wyborach prezydenckich, niektórzy wyrazili zatroskanie. Bo, twierdzą bywalcy kuluarów, prezydent ponoć wcale nie jest od rezygnacji z kandydowania daleki.
Uspokajam: ewentualna utrata języka Lisowi nie zaszkodzi. Język potrzebny jest pani Olejnik, żeby mogła przerywać zaproszonym pisowcom i zakrzykiwać ich. Lis reprezentuje zupełnie inny rodzaj dziennikarstwa. Od dawna zaprasza już wyłącznie gości jedynie słusznych. Jeśli będzie im potakiwać milcząco, mniej uważni widzowie (a, o zgrozo, badania pokazują, że oglądalność jego programu wyrabiają głównie tak pogardzane na salonach ?osoby starsze, gorzej wykształcone i z małych ośrodków?) mogą w ogóle nie zauważyć, że coś się zmieniło.
Po obejrzeniu ostatniego ?Tomasza Lisa na żywo? sądzę nawet, że odgryzienie sobie języka mogłoby gospodarza tego programu uchronić przed wystąpieniami paskudnymi. Takimi jak rozmowa, w której przerzucał się z Bronisławem Komorowskim wyrazami oburzenia wobec prezydenta Kaczyńskiego za to, że odznaczył Mariusza Kamińskiego za jego dokonania w CBA.
Ta sugestia była wielokrotnie szuflowana do głów widzów i nawet co uważniejsi z nich musieli odnieść wrażenie, że dokonał się akt jakiejś skandalicznej zapłaty państwowym odznaczeniem za partyjne zasługi. (Inna sprawa, że nie przypominam sobie, by Lis czy Komorowski wyrażali absmak, kiedy Kwaśniewski obwieszał orderami redaktorów ?Trybuny? i działaczy PZPR oraz jej kontynuacji).
Tymczasem Mariusz Kamiński odznaczony został za swą działalność w NZS. Tak się składa, niestety, że pełną czynów naprawdę odważnych i godnych uhonorowania. Cóż, nawet ordynarna manipulacja jest dobra, jeśli pozwala się przysłużyć?
Rafał A. Ziemkiewicz