Traktat Reformujący UE jest według większości parlamentarzystów lekturą zakazaną.
Kierunek już kilka miesięcy temu wytyczyła „Gazeta Wyborcza”. „Najbardziej opiniotwórcza gazeta w Polsce” sugerowała, że Polska powinna jako pierwsza ratyfikować Traktat Reformujący UE. Zanim ktokolwiek zdąży zapoznać się z jego treścią! Nie udało się. Nasz kraj nie był w grupie ratyfikacyjnych prymusów. Jednak entuzjazm wobec nieczytanego dokumentu udzielił się większości dziennikarzy i polityków. Była okazja do spokojnego zapoznania się z treścią dokumentu i jego ewentualnymi skutkami. Nasi wybrańcy nie chcieli z niej skorzystać. Aby nie psuć sobie szampańskiego nastroju woleli nie czytać…
– Wszystko wskazuje na to, że już na następnym posiedzeniu Sejmu będziemy mogli to przegłosować. Potem senat, a następnie pan prezydent.
Dobrze byłoby, gdyby jego decyzja była szybko – radosne słowa marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego dobrze charakteryzowały nastroje zdecydowanej większości polskich parlamentarzystów.
Gdy tylko któryś z co bardziej dociekliwych polityków próbuje namawiać swoich kolegów do zakazanej lektury, od razu miażdżony jest cytatem z przemyśleń samego szefa klubu parlamentarnego PO, Zbigniewa Chlebowskiego. „W Traktacie niczego nie da się już zmienić!”. Nie czas na wątpliwości! Jesteśmy przecież coraz bliżej spełnienia marzeń o utworzeniu jednej, wielkiej, socjalistycznej, ogólnoeuropejskiej ojczyzny…
Nasi parlamentarzyści cieszą się nie mniej niż ich koledzy z Brukseli!
Sytuacje tego typu od lat znane są wielbicielom literatury podróżniczej:
– Zieeemiaaa! – zakrzyknęli radośnie rozbitkowie.
– Jedzeeenieee! – radośnie odpowiedzieli tubylcy.