Wypowiedź wicemarszałka Senatu Zbigniewa Romaszewskiego zaskoczyła chyba wszystkich.
Już wcześniej zdarzały się niektórym politykom „oryginalne” argumenty tłumaczące ich poparcie dla ratyfikacji Traktatu Reformującego UE. Nasi parlamentarzyści np. wielokrotnie sugerowali, że trzeba przyjąć Traktat mimo, że jak sami przyznawali, nie znali jego treści! Posłowie bez żenady stwierdzali, że nie przeszkodza im to w podjęciu decyzji ratyfikacyjnej.
Czy możliwe, aby podobne zdanie miał wicemarszałek Senatu?
Mówiąc o okolicznościach, w jakich Senat opowiedział się za ratyfikacją Traktatu, Zbigniew Romaszewski nie ukrywał, że nasi wybrańcy zasiadający w Senacie, podobnie jak posłowie, nie znali przed głosowaniem treści dokumentu.
Twierdził też, że „nie było czasu”, aby wyjaśnić okołotraktatowe kwestie wszystkim senatorom. Według wicemarszałka, Traktat nie jest „prosty, ani łatwy” i… „właściwie nikt nie wie”, co w nim jest! Tym bardziej, że „jest niezwykle skomplikowaną ustawą liczącą 380 stron”.
„Właściwie nikt nie wie…” – doceniając śmiałość i prostolinijność tezy wicemarszałka Senatu, warto zastanowić się, czy politycy występujący w naszym imieniu, powinni brać pod uwagę prawne konsekwencje swoich czynów.
Czy nieznajomość treści jakiejkolwiek umowy (niekoniecznie międzynarodowej) to argument za, czy przeciw, złożeniu pod taką umową podpisu?