Leszek Moczulski, były lider Konfederacji Polski Niepodległej, został prawomocnie uznany „kłamcą lustracyjnym” przez Sąd Najwyższy.
Jak pamiętamy Moczulski w 1992 r. był uczestnikiem słynnej rozmowy w sejmowym gabinecie prezydenta Lecha Wałęsy, podczas której, jak mówił w jej trakcie Donald Tusk, „liczono głosy” potrzebne do obalenia rządu Jana Olszewskiego. KPN poparła wówczas zamach, gdyż… jej delegatom podczas rozmowy z premierem nie smakował sok, którym ich poczęstowano. Podano porzeczkowy, a miał być inny… Dopiero później, gdy nazwiska tajnych współpracowników pojawiły się w obiegu publicznym stało się jasne, że nie o żaden sok tu chodziło…
Po orzeczeniu sądu Moczulski dalej jednak zarzeka się, że jest OK, w czym popiera go Jan Lityński, „sól ziemi Unii Demokratycznej”, obecnie reprezentujący równie antylustracyjnego politycznego trupa o nazwie Partia Demokratyczna.
Tak więc werdykt sądu „trochę obraża historię, bo nie pokazuje całokształtu działalności” Moczulskiego w opozycji: „- To jest niebezpieczeństwo tej lustracji. Nie jestem w stanie ocenić, jakie są zarzuty wobec Moczulskiego. Nie znam tego. Dla mnie jest człowiekiem niezwykle zasłużonym dla sprawy niepodległości. Ten automatyzm może trochę przerażać, bo nie uwzględnia całokształtu życia człowieka.”
Proszę, nie zna sprawy, a broni, ale wszak nie idzie o znajomość rzeczy, a o kolejne „dokopanie” lustracji.
Przy czym znów chodzi o napoje. W KPN był sok, a Lityński nie od parady pił bruderszaft z Kiszczakiem w Magdalence.
Hans Kloss miał rację mówiąc, że nic tak nie zbliża jak picie wódki, wspólne picie wódki.