Bój to jest nasz ostatni. Krwawy skończy się trud…” brzmi refren „Międzynarodówki”, hymnu komuny, lewicy na całym świecie. Świetnie pasujący do nadwiślańskiej rzeczywistości…
Lewica „kończy swój krwawy trud”, sypie się, z LiD-u zostały trociny, Kwaśniewski po skażeniu „filipinką”, z rozpaczy został ekologiem i wziął się za sprzątanie śmieci. Ma co wsadzać na śmietniczkę, od Socjaldemokracji Borowskiego po SLD, a i na PD Onyszkiewicza i „naszego drogiego Bronisława” miejsce by się znalazło… A potem tylko za nimi hyc do śmietnika i… już po bólu dla nas wszystkich.
1 maja ulicami miast poprzechodziły „pochody”, a raczej kilkudziesięcioosobowe grupki emerytów i rencistów z medalami na piersiach „za utrwalanie i katowanie” wspominających czasy gdy byli panami życia i śmierci, aktywiści czerwonych młodzieżówek wychowani w kulcie tow. Millera, Borowskiego, Ikonowicza (niepotrzebne skreślić).
Sam sentyment – brakowało tylko trybuny i pionierskich chust. I samochodów dostawczych z żywnością, bo pierwszy maja był kiedyś (podobnie jak święta) „dniem dobroci władzy” dla zwierząt tzn. społeczeństwa. Nagle pojawiały się cytrusy, lepsze wędliny, sok „Dodoni”, i kto miał szybki refleks i dał dyla spod trybuny to jeszcze się miał szansę załapać, a potem wrócić do domu i pokazać z dumą pełne siatki: „- Byłem na pochodzie”.
A teraz… Biedna ta lewica, bo cóż ona może zaoferować poza czczą gadką? Cytrusów od metra, kiełbas do woli.. Mogliby zastosować wzór rosyjski, czyli pół litra dla każdego kto weźmie „szturmówkę” i przejdzie się pod rękę ze znanym towarzyszem, robiąc tzw. tłum, ale i tu pech gdyż tego popitku u nas „skolko godno”.
Zostały więc wyleniałe, niczym pięćdziesięcioletnie futro z norek, hasła. Piotr Ikonowicz, prywatnie brat restauratorki Magdy Gessler, apelował po raz kilkudziesiętny, że ma być mniej pracy, za to więcej płacy. Tak jak w ukochanym PRL, gdy obowiązywało „czy się stoi, czy się leży tysiąc pięćset się należy”.
Usłyszeliśmy i „powrót do przeszłości”, czyli kajanie się, też takie peerelowskie, powtarzane co ileś tam lat przez kolejnych genseków, po kolejnych zmianach wart na stołkach w KC.
Wojciech Olejniczak, młody lew postkomunizmu polskiego, zapewniał więc, że „lewica nie powtórzy błędów z przeszłości”. „Nigdy więcej lekceważenia ludzi pracy, nie wolno uprawiać polityki w salonach, trzeba to robić z ludźmi”. Widać, że dobrze czytał przemówienia Jaruzelskiego, Rakowskiego, Millera.
Ktoś mnie spytał: „- Po co oni chodzą”. Odpowiedziałem: „- A niech chodzą. Miło patrzeć na tę maskaradę, która kiedyś była znakiem firmowym komunizmu, a dziś jest manifestacją komizmu”.