Leszek Moczulski, były lider Konfederacji Polski Niepodległej nie zgadza się z wyrokiem sądu uznającym, że jego kontakty z SB „wyczerpały wszelkie przesłanki tajnej i świadomej współpracy".
Moczulski znalazł się na tzw. liście Macierewicza w 1992 r. zawierającej informacje o współpracy znanych polityków ze Służbą Bezpieczeństwa PRL i jako pierwszy wystąpił w 1999 r. do Sądu Lustracyjnego o tzw. autolustrację. w 2001 r. Sąd Lustracyjny I instancji uznał, że oświadczenie Moczulskiego o braku jego związków z tajnymi służbami PRL jest prawdziwe, a jeśli doszło do współpracy, to była ona pozorna. W 2002 r. sąd II instancji uchylił jednak ten wyrok i zwrócił sprawę I instancji.
Sąd Lustracyjny I instancji uznał Moczulskiego za kłamcę lustracyjnego. Orzekł, że od 1969 do 1977 r. były szef KPN "metodycznie współpracował" z SB i jako TW "Lech" donosił SB m.in. na kolegów z tygodnika "Stolica", a za przekazywane informacje był wynagradzany. Sąd odrzucił tezę Moczulskiego, że jego akta SB sfałszowała w 1984 r., by go skompromitować.
Leszek Moczulski utrzymywał, że jego spotkania z SB były faktycznie przesłuchaniami, podczas których odmawiał odpowiedzi na pytania i odwołał się do II instancji.
W 2006 r. sąd II instancji utrzymał wyrok I instancji podając w uzasadnieniu, że współpraca Moczulskiego nie była pozorna, a jego kontakty z SB "wyczerpały wszelkie przesłanki tajnej i świadomej współpracy". Donosy byłego lidera KPN składane SB dotyczyły bowiem konkretnych działaczy opozycji, m.in. gen. Abrahama i Emila Morgiewicza oraz były przydatne SB w zwalczaniu ich działań.
Prowadzący sprawę sędzia Rafał Kaniok dodał w uzasadnieniu, że w 1977 r. Moczulski był jednocześnie i agentem, i osobą rozpracowywaną przez SB, prowadząc wtedy "grę na dwa fronty". "Z jednej strony intensywnie angażował się w opozycję, a jednocześnie pozostawał informatorem" – mówił Kaniok. "Potem SB zorientowała się, że nie jest on w pełni lojalny wobec niej" – wyjaśnił sędzia Kaniok i dodał, że zaczęto Moczulskiego wtedy rozpracowywać w sprawie pod kryptonimem "Oszust".
Sąd jednocześnie odrzucił tezę o fałszerstwie przez SB akt sprawy Moczulskiego w latach 80. Przeczy według sądu temu "logiczny i spójny układ akt sprawy", którą zajmowali się czterej oficerowie prowadzący, kontrolowani przez przełożonych. Za głównym argument przeciw fałszerstwu sąd uznał fakt, że donosy "Lecha" zachowały się w aktach spraw z lat 70., a więc na długo przed rzekomym spreparowaniem sprawy "Lecha" przez SB.
Moczulski nie zgodził się z wyrokiem i złożył kasację do Sądu Najwyższego, którą SN rozpatrzy 17 kwietnia.
Jeśli Sąd Najwyższy utrzyma wyrok o kłamstwie lustracyjnym, to wtedy Leszek Moczulski nie będzie mógł przez 10 lat pełnić funkcji publicznych. Sąd może też uznać, że Moczulski nie był agentem w sensie ustawy lustracyjnej z 1997, według której współpracą "nie jest współdziałanie pozorne lub uchylanie się od dostarczenia informacji, pomimo formalnego dopełnienia czynności lub procedur wymaganych przez organ bezpieczeństwa" (nowa ustawa, obowiązująca od 2007 r., nie ma takiego zapisu), albo zwrócić sprawę do ponownego rozpatrzenia niższej instancji.
ZR