Wszystko wskazuje na to, że za czterema wybuchami, które doprowadziły do uszkodzenia nitek Nord Stream, stoi Federacja Rosyjska. Niezależni eksperci wykluczają wszystkie inne hipotezy. Należy zadać pytanie: po co Rosja miałaby niszczyć własne gazociągi?
Przeczy to rewelacjom niektórych mediów, które przypisywały uszkodzenie gazociągów stronie ukraińskiej. Przeczy to również komentarzowi Radosława Sikorskiego, który winę za wybuchu zrzucał na Stany Zjednoczone.
Motyw
Federacja Rosyjskie niewątpliwie miała motyw do uszkodzenia NS i NS2. Przed sabotażem Moskwa zmniejszała przesył gazu do Europy. Jak informowaliśmy w artykule z 30 września ubiegłego roku:
Oba gazociągi są nieaktywne – Rosja zatrzymała dostawy gazu przez NS1 w sierpniu, natomiast NS2, choć gotowy do użytku, wciąż pozostaje nieaktywny.
Celem Rosji było wywołanie i pogłębienie kryzysu energetycznego w Europie, a następnie wykorzystanie tego zjawiska zarówno w propagandzie skierowanej do obywateli Rosji, jak i w rozmowach z Zachodem dotyczących rozstrzygnięć konfliktu na Ukrainie. Brak gazu miał być kartą przetargową, która miała wymusić na państwach Europy Zachodniej ustępstwa i przekonanie Ukrainy do rozmów pokojowych z niekorzystnej dla nich pozycji wyjściowej.
Jedyny problem Rosji polegał na tym, że stopniowe zmniejszanie do zera dostaw gazu było niezgodne z zawartymi wcześniej umowami. Gazprom musiałby płacić państwom europejskim wielomiliardowe odszkodowania, na co nie mogło być zgody. Najlepszym wyjściem było więc uszkodzenie nitek i zrzucenie winy na podmioty zewnętrzne. Wówczas nawet gdyby państwa europejskie pozwały Gazprom, strona rosyjska miałaby czyste ręce.
Udział Rosji
Niektóre media donosiły, że za atakiem na NS i NS2 mogą stać dwaj obywatele Ukrainy, jednak ta teoria ma swoje luki. Przede wszystkim nie sposób wykazać udziału rządu w Kijowie, czy nawet w Waszyngtonie w omawianej akcji sabotażowej. Trudno więc uwierzyć, że dwaj mężczyźni bez zaawansowanego technicznie wsparcia byliby w stanie niezauważenie umieścić ładunki wybuchowe w gazociągów strzeżonych przez rosyjską flotę. Nie mówiąc już o tym, że dokładny przebieg nitek nie jest wiedzą jawną, więc zlokalizowanie NS i NS2 wymaga specjalistycznej wiedzy i sprzętu.
Ten gazociąg ma swój macierzysty, opracowany tylko dla niego między innymi przez Niemców i Szwajcarów, system Delta MGA – tłumaczy Andrzej Wilk, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich do spraw wosjkowych.. – Jest to system bezpieczeństwa technicznego tego gazociągu, który zabezpiecza, żeby nie następowały jakieś tąpnięcia, albo działalność człowieka. Jeżeli coś takiego się dzieje, to natychmiast jest monitorowane i meldowane. Czujniki tego systemu są po całej długości gazociągu, więc to nie jest tak łatwo, to nie jest tylko zejście pod wodę przez nurków na te sto metrów i podłożenie ładunków wybuchowych. To jest kwestia ominięcia, wyłączenia, zakłócenia pracy tych czujników. Sama próba zrobienia tego też automatycznie wysyła sygnał do tego, kto nadzoruje bezpieczeństwo tego gazociągu. A jakoś tak się stało, że Niemcy nie mieli nic przeciwko i zgodzili się, by za bezpieczeństwo Nord Stream odpowiadała flota bałtycka Federacji Rosyjskiej.
Nie ma więc wątpliwości, że Moskwa musiała stać za sabotażem na Bałtyku.
Thank You, USA!
Rosji byłoby bardzo na rękę, gdyby udało się zrzucić winę na Amerykanów. Moskwa insynuowała to, jednak w obliczu braku jakichkolwiek dowodów, nie było mowy o oficjalnym oskarżeniu Stanów Zjednoczonych.
Gdyby mieli choć minimalny dowód na udział Amerykanów, już by to wykorzystali – ocenia Wilk.
W propagandę Moskwy wpisał się m.in. europoseł Radosław Sikorski, który na swoim oficjalnym koncie na twitterze podziękował Amerykanom za wybuchy na NS. Fake news opublikowany przez byłego ministra spraw zagranicznych został nawet wykorzystany przez rosyjskie media w celu uwiarygodnienia kłamstwa o udziale USA w sabotażu.
Wszystko wskazuje na to, że przynajmniej w tej kwestii Rosja spadła na cztery łapy. Europa nie dostaje rosyjskiego gazu, a Gazprom nie musi płacić wysokich odszkodowań. Na szczęście Europa również nie ucierpi na braku dostaw gazu z Rosji. Przed wybuchami na Bałtyku otwarty został gazociąg Baltic Pipe transportujący do Polski gaz z Norwegii.
Baltic Pipe uruchomiony jesienią pozwoli zastąpić dostawy z Rosji. To będzie ten moment, kiedy Rosja straci możliwość naciskania na Polskę politycznie poprzez regulowanie dostaw gazu – tłumaczył wówczas Piotr Naimski, były pełnomocnika rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej.
Okazuje się, że Baltic Pipe stało się inwestycją, która przynosi korzyści nie tylko Polsce, ale uratowała całą Europę przed szantażem Moskwy.
Czytaj też:
Źródło: Ośrodek Studiów Wschodnich, RMF