Wzruszające było przemówienie Marszałka Senatu, Bogdana Borusewicza w TVP1 na okoliczność Dnia Polonii i Polaków za Granicą. Szef Izby Wyższej Parlamentu dziękował naszym rodakom żyjącym poza Macierzą, za to że przez lata trwali i trwają w polskości. Namawiał, by brali udział w życiu politycznym i gospodarczym ojczyzny.
Słowem: wzruszające, tyle, że jest „prawda czasu, w którym żyjemy i prawda ekranu” – jak to, cytuję z pamięci, mawiano w genialnym „Misiu” Barei.
Polonia przez lata, nie tylko PRL, ale i pookrągłostołowego postpeerelu, była skazana na samotność. W życiu swojego kraju chciała uczestniczyć od początku, ale przez ponad 16 lat po 1989 r. odmawiano jej prawa m.in. do posiadania własnej reprezentacji w Senacie i własnego okręgu wyborczego – to ruszył dopiero PiS. Podobnie było z Kartą Polaka, której też by nie było gdyby nie Kaczyński i jego ludzie.
Warszawa nie pomagała naszym rodakom za zachodnią granicą, którzy do dziś pozbawieni są statusu mniejszości narodowej. Represje za bycie Polakiem i używanie języka dotykały także – i dotykają nadal – mniejszość polską na Litwie.
I jest druga strona medalu: dyskredytacja i pomijanie przez władze Polski pookrągłostołowej „niewygodnych”, bo mających odmienne wizje naszej nowej niepodległości, dyplomatów (MSZ obsadzony był przez tak zwaną kamarylę Geremka, ludzi z korzeniami w głębokim stalinizmie), czy kluczowych działaczy polonijnych takich jak nieżyjący już Edward Moskal, prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej.
{sidebar id=4}
Za rządów Tuska ta dyskryminacja trwa w najlepsze o czym świadczą ataki na ambasadora Ryna, tylko za to, że nie jest on „z politycznej stajni” Bartoszewskiego i Sikorskiego.Tego faktycznego stanu rzeczy nie zmienią nawet najbardziej frazesowe wystąpienia Marszałka Senatu, który gdyby był szczery, to powinien powiedzieć i o błędach kolejnych ekip III RP do 2006 r. w stosunku do Polonii.
Paweł Konik