Uroczystej inauguracji prac nad wspólnym polsko-niemieckim podręcznikiem do historii, która miała miejsce w Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie, nie towarzyszył nadmierny entuzjazm.
Podręcznik "odpowiadający programowym wytycznym" dla szkół średnich w Polsce i w Niemczech, będzie miał "bardziej europejski charakter, z pominięciem narodowych kwestii", ale nawet według członków Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej, trudno będzie doprowadzić do ujednolicenia historycznych ocen.
– Wiem, że to nie będzie łatwe, będą na pewno różnice zdań, na pewno będą także kłótnie, ale mam nadzieję, że mimo to uda się nam opracować wspólny podręcznik historii – stwierdził minister edukacji, młodzieży i sportu w Brandenburgii Holger Rupprecht.
Obawy niemieckiego ministra robią wrażenie nieco przesadzonych. W ostatnich latach polskie elity wykonały już tyle wielkodusznych ukłonów w stronę naszych zachodnich sąsiadów, że i ten w sprawie historii nie powinien być traktowany jako znacząca niespodzianka.
Zarówno w kwestii interpretacji historii, jak i literatury pojawiały się już przecież precedensy. O miłości i pojednaniu we wzajemnych stosunkach polsko-niemieckich mogła świadczyć np. zrealizowana kilka lat temu, ekranizacja powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego „Stara baśń”. Wbrew książkowej fabule, w filmie Jerzego Hoffmana, Słowianie nie byli atakowani przez – mogących kojarzyć się z naszymi sąsiadami zza Odry – Germanów czy Sasów, lecz przez… Wikingów!
{sidebar id=4}
Jeśli miałoby się okazać, że w nowej, poprawnej politycznie, wersji podręcznika na polskie ziemie powrócą Wikingowie (wspierani przez Hindusów?), nie powinno to wywołać paniki ani wśród polskich uczniów, ani nauczycieli, ani też wśród polityków.
Oby tylko protestu przeciwko podręcznikowi nie zgłosiła Norwegia lub Szwecja…