Dlaczego nasz rodak porwany i przetrzymywany przez ponad 4 miesiące w Pakistanie nie doczekał się pomocy? Od wnikliwej odpowiedzi na to pytanie będzie w przyszłości zależeć los innych Polaków, którzy poza granicami kraju znajdą się w sytuacji zagrażającej ich życiu i podobnie jak Piotr Stańczak będą zdani na sprawność polskiej dyplomacji. Ujawnione na chwilę obecną efekty pracy naszych negocjatorów i wspierającego ich sztabu kryzysowego budzą niedosyt. Trudno nie odnieść wrażenia, że nasz MSZ przez prawie 4 miesiące niemrawo podążał utartymi szlakami, a do energiczniejszych działań zabrał się dopiero w chwili, gdy los naszego obywatela był w zasadzie przesądzony.
Czy wykorzystano wszystkie możliwe rozwiązania? Czy MSZ z dostateczną energią zabrał się za rozwiązanie tego kryzysu? By pokusić się o odpowiedź na postawione tu pytania zacznijmy od przypomnienia podstawowych wypadków.
Brutalne zaproszenie do rozmów
Do porwania pracownika Geofizyki Kraków Piotra Stańczaka doszło 28 września minionego roku. 4 dni później, 2 października 2008 po raz pierwszy odzywają się porywacze polskiego inżyniera żądającw zamian za jego uwolnienie wypuszczenia z więzień licznej grupy talibów przetrzymywanych w przez władze Pakistanu.
Po kolejnych 2 tygodniach sprawcy porwania przedstawiają się w sposób jednoznaczny (na tyle, na ile jest to możliwe w przypadku grup terrorystycznych) jako bojownicy z rejonu Darra Adamkhel. W pewnym sensie ustalają też niezależny, otwarty kanał komunikacji bezpośredniej pomiędzy stronami. Jest nim pakistański dziennik ?Dawn? posiadający zarówno pakistańską, jak i anglojęzyczną wersję wydania internetowego. Właśnie 14 października za pośrednictwem tegoż pisma do mediów na całym świecie dotarła płyta DVD z nagraniem polskiego geologa.
O tym, że było to medium ważne z punktu widzenia komunikacji z terrorystami świadczy ponadto fakt, że również kolejny kluczowy komunikat dotrze do władz w Islamabadzie oraz do Warszawy poprzez ten dziennik. Chodzi o ulitimatum z 30 stycznia br. – kiedy to po ponad 3 i pół miesiąca oczekiwania terroryści ponowili swe żądania podpierając je ultimatum.
I jeszcze jedno. Choć nie mam pewności co dokładnie miał na myśli sekretarz polskiej ambasady w Islamabadzie Piotr Adamkiewicz mówiąc o jednym z mediów pakistańskich, za pośrednictwem którego światło dzienne ujrzał pierwszy komunikat z 2 października, to z dużą dozą pewności stawiam tezę, że owym medium był właśnie dziennik ?Dawn?. I zakładając, ze jest ona słuszna, to już w połowie października roku ubiegłego dla naszego MSZ powinno być bezsprzecznym, że dziennik ?Dawn? jest najlepszym pośrednikiem do otwartych rozmów z porywaczami. Nie szczegółowych negocjacji, ale tych wstępnych, pokazujących, że stronie polskiej zależy na życiu naszego rodaka i za jego uwolnienie ? niezależnie od decyzji Islamabadu ? jesteśmy gotowi zasiąść do stołu negocjacji i zapłacić możliwą do przyjęcia dla nas cenę. Cenę, która uwzględniać będzie ograniczone, polskie możliwości.
Co więcej, polski rząd tegoż samego 14 października mógł rozpocząć postulowane tu rozmowy nagłaśniając odpowiednio oświadczenie prezydenta RP ? Lecha Kaczyńskiego. Zapytany wówczas czy jest w stanie negocjować z porywaczami odparł, że w obronie polskiego obywatela jest gotów negocjować z każdym i byłby gotów pójść ?na bardzo duże? ustępstwa, byle tylko nie dotyczyły one naszego państwa.
Lista życzeń
Czy takie negocjacje miały choć cień szans na powodzenie w sytuacji, gdy główne żądania dotyczyły celów politycznych niemożliwych do spełnienia przez stronę polską? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że pomiędzy celami jakie wyznaczyli sobie porywacze a negocjacyjnym minimum jakie ujawnili później istnieje gigantyczna przepaść, którą należy interpretować na korzyść ewentualnego porozumienia.
Garść faktów.
W pierwszym oświadczeniu 2 października 2008 przyznający się do porwania żądają w zamian za uwolnienie Polaka wypuszczenia bliżej nam nieokreślonej liczby talibów więzionych w Bajaurze, Swacie i Darra (chodziło ponoć o kilkudziesięciu ludzi).
14 października 2008 rzecznik terrorystów ponawia wcześniejsze żądanie uwolnienia znaczącej liczby swych towarzyszy przetrzymywanych we wspominanych więzieniach dołączając to tego groźbę, że w przypadku odmowy polski inżynier zostanie zabity.
Po 2 i pół miesiąca ciszy, 30 stycznia 2009 porywacze wyznaczają rządowi w Islamabadzie ultimatum na spełnienie ich żądań do 4 lutego. Ponieważ w tym czasie trwają już przygotowania władz pakistańskich do ograniczonej akcji pacyfikacyjnej na terenach kontrolowanych przez talibów porywacze obok uwolnienia z więzień 15 swoich towarzyszy, żądają ponadto wycofania wojsk rządowych z terytoriów plemiennych.
3 dni później, 2 lutego 2009, tym razem za pośrednictwem gazety ?The News?, ogłaszają przedłużenie ultimatum domagając się w zamian za uwolnienie naszego rodaka wypuszczenia z więzień zaledwie czterech ważnych w hierarchii miejscowej talibów.
Już po zamordowaniu Polaka pojawiają się informacje, jakoby jego życie mogło ocalić wypuszczenie ledwie dwu mało znaczących watażków. Nawet jeśli odrzucimy tę ostatnią z informacji, to i tak zejście przez terrorystów z początkowej liczby kilkudziesięciu do ledwie 4 ludzi w zamian za polskiego inżyniera jest warte odnotowania. Sprawa wojsk pakistańskich, która pojawia się w ultimatum z 30 stycznia jest pochodną bieżącej sytuacji na terenach plemiennych i nie można jej traktować jako stałego elementu negocjacji po stronie terrorystów.
Wniosek nasuwa się sam ? talibowie przejawiali daleko idącą elastyczność traktując samo porwanie i przetrzymywanie naszego obywatela jako element swojej strategii w walce z rządem Pakistanu. Między 15 października a 30 stycznia można było zatem proponować im różne możliwe do przyjęcia dla obu stron rozwiązania. Ich późniejsza gotowość do ?zejścia z ceny? pozwala przypuszczać, że porozumienie było możliwym.
Sztaby i negocjatorzy
Jak ten czas wykorzystały polskie władze? Zanim doszło do postawienia ultimatum na przełomie stycznia i lutego, z oficjalną aktywnością naszych władz było ? oględnie rzecz ujmując ? tak sobie. Po ujawnieniu płyty DVD z nagranym oświadczeniem naszego rodaka rzecznik MSZ Piotr Paszkowski poinformował, że w ramach prowadzonych działań mających na celu uwolnienie polskiego obywatela regularnie zbiera się sztab kryzysowy.
Sztab, działający w kraju, koordynuje wszelkie poczynania zarówno w krajowych instytucjach, które są zaangażowane w działania mające na celu uwolnienie Polaka, jak i także instytucji władz Pakistanu. Ten zespół ma za zadanie, oczywiście wraz ze stroną pakistańską, wypracować strategię, która doprowadzi do uwolnienia porwanego inżyniera – mówił Paszkowski.
Jednocześnie ocenił, że strona pakistańska przez odpowiednie służby prowadzi bardzo intensywne działania na rzecz uwolnienia Polaka. Jesteśmy w stałym kontakcie ze stroną pakistańską i otrzymujemy stałe zapewnienia, że wszystkie możliwe działania są podejmowane ? podkreślił.
Na początku grudnia dowiedzieliśmy, że w sprawę uwolnienia polskiego geologa został zaangażowany Zenon Kuchciak uważany za MSZ-owskiego eksperta od spraw trudnych, w tym porwań.
Według ówczesnych informacji Kuchciak spotkał się z prezydentem Pakistanu Asifem Alim Zardarim, ?któremu przekazał pozdrowienia od prezydenta i premiera oraz wyraził wdzięczność za przyjęcie…?.
Według ówczesnych informacji Kuchciak spotkał się z prezydentem Pakistanu Asifem Alim Zardarim, ?któremu przekazał pozdrowienia od prezydenta i premiera oraz wyraził wdzięczność za przyjęcie…?.
Kolejna żywsza reakcja ze strony MSZ nastąpiła dopiero 4 lutego 2009,gdy minąć miało ultimatum postawione przez talibów 30 stycznia. W ?MSZ zebrał się sztab kryzysowy w sprawie porwanego…? ? poinformował ponownie rzecznik resortu Piotr Paszkowski.
Później wyszło na jaw, że polski ambasador w Pakistanie był długo w Polsce w czasie, gdy nasz rodak przebywał w rękach porywaczy. Przechodził w kraju dwa ?zabiegi kardiologiczne?.
Sojusznik zawodny, lecz jedyny?
W przeciekach sugerowano, że na przełomie listopada i grudnia nasi negocjatorzy (wypadałoby na wspomnianego już Zenona Kuchciaka) bez pośrednictwa władz pakistańskich podjęli rozmowy z założycielem ruchu talibów Samim ul- Haqiem. Informację tę ponoć zdementował później sam Kuchciak występując przez sejmową komisją do spraw służb specjalnych. W ramach kolejnej serii przecieków dowiedzieliśmy się, że nasz negocjator nie spotkał się ani z talibami, ani z pośrednikami, ograniczając się do oficjalnych kontaktów z władzami (w tym pakistańskimi służbami specjalnymi).
Obok Islamabadu, Kuchciak odwiedził też Kabul i Pekin poszukując w obu stalicach wparcia dla polskich starań. Jednocześnie poinformował, że rząd pakistański, którego postawa była w tej sytuacji decydująca, nie był zdeterminowany, aby uwolnić Polaka. Dyplomata miał problem z umówieniem spotkań z przedstawicielami rządu pakistańskiego, m.in. z jednym z wiceministrów.
Teza o ?pakistańskich winach? pojawiła się też w kilku innych wystąpieniach. Po raz pierwszy u ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy, który stwierdził, iż we władzach pakistańskich są ludzie sprzyjający terrorystom. W sukurs przyszedł mu minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, według którego ?Pakistan nie jest normalnym krajem, tam rządzą kacykowie, starszyzna plemienna i talibowie?.
Całość domknął zaś minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna według którego: ?Polski rząd przy próbach ratowania porwanego w Pakistanie inżyniera nie miał innej możliwości niż współpraca ze służbami pakistańskimi. Pakistańczycy doradzali stronie polskiej, ale także służbom innych krajów, których obywatele są porwani i przetrzymywani, współpracę ze służbami pakistańskimi. Jeden z krajów podjął w Pakistanie na własną rękę pracę wywiadowczą w sprawie porwania i został kompletnie odcięty od wszelkich informacji przez stronę pakistańską? – mówił minister w stacji TVN24.
Służby nie zawiodły
Oskarżanie strony pakistańskiej przy jednoczesnym zarzekaniu się, iż bez jej pomocy nic nie można było uczynić jest niezrozumiałe w świetle innych stwierdzeń członków rządu. I tak minister Andrzej Czuma zauważa: „Z materiałów naszego wywiadu wiemy, jakie są nazwiska tych złoczyńców, nawet wiemy czym się zajmują ich bracia. (…) Polski wywiad, aż zdumiewająco dokładnie opisał przywództwo tej bandy, opisał nawet ich krewnych, gdzie oni są rozmieszczeni, a nawet ich przyjaciół„.
Opinię tę potwierdził premier Donald Tusk - Nasze służby wykonały wszystkie działania z największą starannością ? jak również Sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki. Według tego ostatniego rząd a zatem i MSZ od dawna znały ?personalia dowódców grupy, która przetrzymywała Polaka, charakter tego ugrupowania, strukturę jego podległości w całej dosyć sieciowej strukturze Talibów w tamtym regionie?. Udało się także – zaznaczył Cichocki – ustalić region operowania grupy porywaczy i gdzie mniej więcej Polak będzie przemieszczał się razem z terrorystami. Informacje te uzyskano bardzo szybko, stale aktualizowano ? zapewne dzięki podkreślanej przez Cichockiego ścisłej współpracy naszego wywiadu ze służbą pakistańską i służbami sojuszniczymi.
A zatem, jeśli dać wiarę powyższym dość wiarygodnie brzmiącym świadectwom, służby (w tym przypadku w szczególności Agencja Wywiadu) przy wsparciu Pakistańczyków i sojuszników z NATO zapewniły polskiej dyplomacji wszytko, co było potrzebne dla nawiązania rozmów z porywaczami. Wiedząc kim oni są i znając ich koligacje ? należało nieustannie podejmować próby dotarcia, choćby przez pośredników, do negocjatorów tamtej strony. Czy tak postąpiono? Czy wykorzystano wszystkie dostępne sposoby dotarcia do ludzi mających władzę nad naszym rodakiem w sytuacji, gdy tak wiele o porywaczach wiedziano?
Fantazje komandosów
Obok kroków dyplomatycznych, w mediach rozważano również możliwość przeprowadzenia akcji zbrojnej, której celem byłoby odbicie polskiego obywatela. Wydaje się, że najtrafniejszą ocenę takich planów przedstawił sam premier Donald Tusk mówiąc na konferencji prasowej po zabiciu naszego rodaka: ?Nie tylko, że nie było takiej możliwości, ale gdyby ktoś porwał się na tego typu zadanie, to bez żadnych szans na uwolnienie Polaka naraziłby na śmierć kolejnych naszych obywateli, najlepszych naszych żołnierzy. Kiedy słyszę dzisiaj niektórych domorosłych ekspertów, którzy twierdzą, że taka możliwość była, to cieszę się, że nie oni podejmowali decyzję w tych krytycznych chwilach? .
Warto w tym miejscu zauważyć, że najgłośniejszym ?domorosłym ekspertem? widzącym możliwość użycia jednostek specjalnych na terenie Pakistanu był przez cały okres konfliktu Sławomir Petelicki ? o czym już w dniu porwania naszego rodaka informował dziennik.pl. A z kolei 9 lutego, po zabiciu Piotra Stańczaka ten sam ?domorosły ekspert? zaproponował, by rzucić oddziały GROMU na teren Pakistanu w pogoni za zabójcami polskiego geologa. ?Niektórzy sądzą, że życie to sensacyjny film, ale my bylibyśmy gotowi użyć takich metod, tylko wtedy, kiedy szanse na uwolnienie byłyby realne, a szanse przeżycia naszych żołnierzy większe niż symboliczne? ? stwierdził premier polskiego rządu.
Senność w alei Szucha
Z wszystkich tych czynionych post mortem wynurzeń można wyciągnąć następujące wnioski. MSZ w tej konkretnej sprawie postanowił w pełni polegać na możliwościach strony pakistańskiej, pomimo formułowanych później zastrzeżeń co do jej intencji (niedostateczne zaangażowanie, problemy z lojalnością części administracji itp.). Przez około 3 i pół miesiąca poprzestawano na stosunkowo niespiesznej i ograniczonej akcji dyplomatycznej. Choć nasze służby dostarczyły sporo cennych informacji ? MSZ, jak się wydaje, wiedzy tej nie skonsumował.
A przecież na uwolnieniu polskiego obywatela najbardziej zależeć powinno Polakom. Nie wiadomo zatem dlaczego działający co najmniej od połowy października i zbierający się jakoby regularnie sztab kryzysowy nie próbował wykorzystać niestandardowych kanałów komunikacji z porywaczami? Dlaczego nasi ludzie nie podejmowali prób dotarcia do liderów talibów bez pośrednictwa władz w Islamabadzie? A może próbowano, lecz bezskutecznie?
Tak czy inaczej ? dwie misje dyplomatyczne Kuchciaka, którymi był w stanie zareklamować się MSZ, to, jak na blisko 4 miesiące walki o życie polskiego obywatela, trochę skromny dorobek. Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka widać, iż nie wykorzystano wszystkich możliwości. Nadmieniona przez ministra Schetynę obawa retorsjami ze strony Pakistanu nie wydaje się wystarczającym usprawiedliwieniem w sytuacji, gdy oficjalne zabiegi zakończy
ły się fiaskiem.
ły się fiaskiem.
Spóźnione przebudzenie
Naprawdę energiczne działania MSZ rozpoczął dopiero po wyznaczeniu ultimatum z 30 stycznia. Tyle, że wówczas było już zdecydowanie za późno.
Przygotowania do akcji sił pakistańskich na terenach plemiennych porywaczy, prawdopodobnie współzależne od tych przygotowań niesnaski między poszczególnymi grupami talibów (o których informowały media), wreszcie sama akacja pakistańskich sił bezpieczeństwa ? wszystko to razem wykluczyło możliwość jakichkolwiek negocjacji bezpośrednich między naszym rządem a porywaczami. I nawet niefortunne stwierdzenie premiera w przeddzień egzekucji naszego rodaka (6 lutego 2009 Premier Donald Tusk pytany o to, czy Polska jest gotowa zapłacić okup za porwanego odparł, że „rząd polski nie płaci nikomu okupów”) niewiele było już w stanie zepsuć.
Tak na marginesie, to sprawa okupu jest jednym z nie do końca jasnych wątków całego zdarzenia. Przy okazji ultimatum z 30 stycznia pakistańscy eksperci zasugerowali, że to najprawdopodobniej pieniądze były motywem porwania.
Wątek ten powrócił w wyznaniach przedstawicieli Pakistanu już po egzekucji Polaka. Według Polskiego Radia talibowie, którzy zabili Polaka, domagali się za niego 500 tysięcy dolarów. Pakistański dziennikarz lokalnego wydania „Newsweeka” Sami Yousafzai stwierdził w rozmowie z Polskim Radiem, że „Polscy dyplomaci zatrudnili członków miejscowej starszyzny plemiennej. To właśnie oni zorganizowali sieć połączeń dzięki którym można było skontaktować się z porywaczami. W pewnym momencie talibowie zażądali 500 tysięcy dolarów. Polacy powiedzieli, że mogą dać 200 tysięcy. Wtedy negocjacje de facto się zakończyły„.
Rewelacjom tym zaprzeczył zarówno Zenon Kuchciak, przekonując jakoby komisję do spraw służb specjalnych, że żadnych rozmów poza oficjalnymi nie było, jak też premier Donald Tusk mówiąc podczas konferencji: ?W stronę rządu polskiego nie kierowano żadnych oczekiwań dotyczących okupu. Wszystkie spekulacje mediów – zarówno polskich, jak i pakistańskich na ten temat – trzeba uciąć absolutnie jednoznacznie? .
Tragiczny finał
7 lutego nad ranem pakistańska telewizja Geo TV powiadomiła na swojej stronie internetowej, że uprowadzony we wrześniu polski geolog został zabity. Rzecznik terrorystów Muhammad – jak podano na stronie internetowej pakistańskiej gazety ?The News International? ? powiedział, że ?rząd Pakistanu i Polski nie wykazuje zainteresowania rozmowami na temat uwolnienia inżyniera, pomimo tego, że minęły cztery miesiące od jego porwania?.
O braku zainteresowania ze strony władz pakistańskich dowiedzieliśmy się z mniej lub bardziej bezpośrednich wypowiedzi polskich ministrów. Jeśli przyjąć na poważnie ich zapewnienia, że w pełni polegali na kontaktach oficjalnych, to siłą rzeczy z punktu widzenia porywaczy także zainteresowanie polskich władz losem Piotra Stańczaka było minimalne.
Już w połowie października można było to wrażenie zmienić wysyłając za pośrednictwem prasy pakistańskiej jasny sygnał, że los naszego rodaka leży rządowi na sercu i że jesteśmy zainteresowani rzeczowymi rozmowami na ten temat. Terroryści podrzucili nam nawet odrębny kanał komunikacji. Wystarczyło poń sięgnąć.
Tłumacząc powściągliwość rządu szef MSWiA Grzegorz Schetyna podkreślił, że gabinet Tuska nie chciał podgrzewać tej sprawy w mediach, wierząc, ze dzięki temu zostanie ona pomyślnie zakończona.
Wiele wskazuje jednak na to, że tym razem sprawę zdecydowanie za bardzo wychłodzono. Tak, iż terrorystom przestało się opłacać utrzymywanie naszego rodaka przy życiu w obliczu akcji pacyfikacyjnej pakistańskich sił rządowych. A w końcu nie są to ludzie szczególnie strachliwi i gdyby tylko widzieli wymierny zysk, to kto wie, jak zakończyłoby się to dramatyczne wydarzenie.
Najsmutniejszym w tej historii jest chyba fakt, że ogłupiali na punkcie medialnego lansu ministrowie i wysocy urzędnicy MSZ jak ognia będą unikać rzetelnej analizy tego, co się stało. W dobie kryzysowego oszczędzania na wszystkim przez myśl im nie przejdzie przemeblowanie naszej dyplomacji tak, by w rozsądnej perspektywie wzrosło bezpieczeństwo naszych obywateli poza granicami kraju w podobnych do tej, sytuacjach. Szczególnie, że tego typu działania przynoszą wymierne efekty dopiero po wielu latach. Latach, którymi z racji permanentnej walki o sondażowe fantomy, niemal nikt się nie interesuje.
Artur Rojek
P.S. Kilku polityków lewicy tuż po zabiciu naszego rodaka postawiło dość niesmaczną tezę, że do fiaska polskiej dyplomacji przyczyniła się likwidacja WSI. Najcelniej to twierdzenie zdyskredytował minister Jacek Cichocki zauważając, że Pakistan nie leży w gestii ani wywiadu, ani kontrwywiadu wojskowego. Obie służby ? SWW i SKW mają własne, bardzo ważne zadania w sąsiednim Afganistanie i wykonują je w sposób prawidłowy. Również premier nie podzielił karkołomnego poglądu postkomunistów, zwracając uwagę, że to Agencja Wywiadu była głównym podmiotem naszej pracy wywiadowczej, informacyjnej, operacyjnej na terenie Pakistanu.