Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz zaprzeczył, że wywierał na Instytut Pamięci Narodowej naciski w sprawie zwolnienia dr. Sławomira Cenckiewicza, współautora książki „Lech Wałęsa a SB”.
W książce Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk udowodnili, opierając się na dokumentach IPN, kolaborację byłego prezydenta ze Służbą Bezpieczeństwa na początku lat 70.
Borusewicz przyznał jednak w sobotę, że „pracownica biura dzwoniła do pracownicy IPN", podkreślił jednak, że „nie było tam nic na temat pracowników IPN. Wiem, że prezes Kurtyka musi jakoś uzasadnić zwolnienie Cenckiewicza. Ja niezależnie od tego, jakie byłyby naciski, nie zwalniałbym swojego pracownika (…). Polemizuję z poglądami pana Cenckiewicza, a nie z nim samym . Chciałbym aby prezes IPN ujednolicił przekaz, raz było zarzucane, że żądałem odwołania Cenckiewicza i obcięcia budżetu IPN, po czym nastąpiło zdementowanie tej informacji właśnie przez IPN. Dzisiaj słyszę, że to nie ja, ale ktoś z mojego biura i że nie chodzi o obcięcie, ale o dodanie 40 milionów. Sytuacja jest jasna, chodzi nie o to, że ktoś chce zabrać, ale czy parlament zechce dać jeszcze 40 milionów. To jest jak w tym dowcipie, że dają rowery na Placu Czerwonym. Okazało się, że nie dają, ale kradną”.
Marszałka Senatu nie opuszczają: dobry humor i lekceważenie faktów. Takim jest telefon do gdańskiego oddziału IPN, kolejnym – po wcześniejszym dementi IPN (a ja nie wierzę w informacje niezdementowane) – fakt nacisków, które potwierdził w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” prezes IPN – Janusz Kurtyka.
I jest jeszcze jeden fakt, potwierdzający chęć zemsty Platformy Obywatelskiej za wyciągnięcie w publikacji Instytutu prawdy o esbeckiej przeszłości Wałęsy: zapowiedź obcięcia środków z budżetu na dziłanośc tej instytucji.
Nieprawdą jest, że kwestia ta pojawiła się dopiero teraz, twierdzę wręcz, że obrona „Bolka” przez jego sprzymierzeńców politycznych, jedynie przyspieszyła rozwój wypadków. Już na początku roku mówiło się o zamiarach ekipy Tuska drastycznego obcięcia środków na IPN w przyszłorocznym projekcie ustawy budżetowej. Teraz pojawiła się konkretna liczba: 40 milionów złotych (kilka dnie wcześniej wcześniej obliczano ją na 30 milionów; Instytut uściślił jednak, że wystąpił o 50 mln na działalność, Tusk chce dać zaledwie 10 mln). Obcięcie funduszy oznacza konieczność zwalniania pracowników oraz paraliż prac bieżących IPN, jako że większość środków idzie na działalność edukacyjną: książki odkłamujące historię, „Biuletyn IPN”, czy lekcje dla młodzieży. IPN staje się instytucją martwą.
Jest to typowa wendetta polityczna, którą premier Donald Tusk tłumaczy troską o finanse państwa: „Chciałbym, żeby ostatecznie rozwiane zostały wszelkie wątpliwości, ponieważ często do mediów przedostają się informacje nie mające nic wspólnego z prawdą. Nie mamy zamiaru niczego nikomu obcinać, ja po prostu nie chcę dopuścić do tego – i będę namawiał parlamentarzystów wszystkich klubów, żeby wysłuchali mojej opinii – aby wzrastały wydatki na tego typu instytucje. IPN należy do tych instytucji, które zaserwowały sobie wyraźne zwiększenie budżetu (…). I w związku z tym, jak sądzę, mam moralne prawo także wzywać wszystkich innych najwyższych urzędników, żeby także czynili oszczędności. A na pewno jest rzeczą niestosowną, aby te instytucje żądały więcej pieniędzy”.
Szkoda, że premier nie używa podobnych zapewnień np. w stosunku do ministra Sikorskiego, który za nasze – podatników – pieniądze likwiduje swój „kompleks Napoleona”, wyposażając swój gabinet w stylowe meble, jakich cesarz Francji na pewno by się nie powstydził. A na poważnie – z afery wokół IPN widać, że ekipa PO nie cofa się nawet przed użyciem metod bolszewickich, by zgładzić wolność naukową i twórczą w Polsce. Konflikt nie dotyczy tylko Cenckiewicza, Kurtyki, czy IPN jako instytucji. Jest to wprowadzanie nowoczesnego totalitaryzmu, w którym likwidowane są swobody naukowych, a władza „postokrągłostoła” decyduje za pomocą szantażu o tym, kto może korzystać z wiedzy, o kim można pisać dobrze. Wszystko dla ochrony nie tylko Wałęsy, ale także całej agentury esbeckiej wciąż obecnej w naszym życiu publicznym. Tak jak to było do momentu wygrania przez PiS wyborów parlamentarnych i prezydenckich przez Lecha Kaczyńskiego.
Nic nie dzieje się bez przyczyny, zachodzi więc pytanie, kto pociąga za sznurki Tuska, Borusewicza i innych „prawdziwych bohaterów walki o wolność”.
Jak dalece są oni kontrolowani, skoro marszałek Sejmu Bronisław Komorowski przy tzw. sprawie Lichockiego przyznaje się do współudziału w przestępstwie, a wcześniej, jako jedyny w głosowaniu w Sejmie sprzeciwił się likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych…
„Autorytety” są zagrożone, na razie nie mogą zamknąć ust Annie Walentynowicz, małżeństwu Gwiazdów, Krzysztofowi Wyszkowskiemu i innym działaczom WZZ i opozycji, faktycznie działającym dla niepodległości Polski. Może jednak tylko do czasu – jak chce tego Wałęsa – zmiany prawa, które spowoduje, że stanie się możliwe osądzenie autorów Cenckiewicza i Gontarczyka oraz wywalenie z IPN ekipy Kurtyki i skończenie z lustracją Polski. Na razie głos zabrał wypróbowany „obszczekiwacz propagandowy” PO – wicemarszałek Sejmu, Stefan Niesiołowski , który w TVN24 stwierdził, że „prezes Kurtyka spadł do poziomu zwykłego plotkarza. Z takich rzeczy nie powinno się robić sensacji (…). – Jak można mówić takie rzeczy? Kurtyka twierdzi, że anonimowe telefony mogą wpływać. Nie ma takiej możliwości, że biuro pana Borusewicza mogłoby wpływać na kształt budżetu. Borusewicz nie decyduje przecież o tym, jaka instytucja, w tym IPN, dostanie tyle a tyle pieniędzy z budżetu państwa. Kurtyka atakuje wybitnego polskiego patriotę”.
O chorobie, jak toczy Polskę świadczy fakt, że publicznie człowiekowi walczącemu z kłamstwem brak patriotyzmu może wyrzucać osobnik, który „wsypał” esbecji na początku lat 70., podczas śledztwa organizacji „Ruch”, własną narzeczoną.
Paweł Konik