W obronie Instytutu Pamięci Narodowej
Oświadczenie Klubu Konserwatywnego w Łodzi
Od kilku tygodni nie milknie w Polsce medialna wrzawa z politycznym podtekstem w tle, dla której pretekstem jest opublikowanie studium dwóch historyków zatrudnionych w Instytucie Pamięci Narodowej, dr. Sławomira Cenckiewicza i dr. Piotra Gontarczyka: "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii." Jak wiadomo, spiętrzenie ataków na tę książkę nastąpiło już zanim się ona ukazała, a swoistym alertem bojowym był w tym wypadku kuriozalny list otwarty ponad dwudziestu tzw. autorytetów, potępiających treść tej publikacji a priori w myśl metody wypróbowanej w ZSSR, kiedy to załogi kolejnych fabryk potępiały "Archipelag GuŁag" Aleksandra Sołżenicyna bez znajomości jego treści.Etyczne i profesjonalne standardy Trybuny Ludu czy Żołnierza Wolności raz po raz odzywały się także w innych atakach na autorów wspomnianej książki. Pomijając już nawet samego jej bohatera, którego odległość w sposobie wysławiania się tyleż od wytworności, co od logicznej spójności, nie jest niczym zaskakującym, trudno byłoby znaleźć istniejącą w języku polskim obelgę, której oszczędziliby autorom inkryminowanego studium zarówno propagandyści występujący już to jako dziennikarze lub naukowcy, już to jako politycy, jak również podszczuwani przez media i dający upust swojemu "spontanicznemu" oburzeniu tzw. zwykli obywatele.
Czytając, słuchając i oglądając te orwellowskie seanse, można by dojść do przekonania, że wyborną znajomość tajników warsztatu naukowego dziejopisa oraz metodologii badań historycznych posiadają w Polsce nieomal wszyscy — od kierowcy
ciężarówki po mleczarza — z wyjątkiem dwóch historyków z IPN, ewentualnie jeszcze recenzentów wewnętrznych ich pracy. Przypomnijmy w tym miejscu kilka przykładów. "Pseudohistorykami" nazywa dr. dr. Cenckiewicza i Gontarczyka znany z nadpobudliwości polityk, którego własne kompetencje zawodowe (naukowe) dotyczą biologii owadów. Dziennikarz, którego dorobek dzieli się mniej więcej równopomiędzy lizusowskie laurki dla ideologicznie "swoich" i ordynarne napaści na "obcych", stawia retoryczne pytanie, "kto dał tym ludziom doktoraty?", tak jak by nie wiedział, że w Polsce stopnie naukowe, według ustalonych procedur, nadają Rady Wydziałów uprawnionych do tego uczelni wyższych, w których zasiadają częstokroć dzisiejsi krytycy publikacji obu doktorów; mieli oni zatem sposobność zakwestionować w odpowiednim czasie ich profesjonalne kompetencje, jeśli nurtowały ich co do tego wątpliwości. Wyspecjalizowani w "śledczym" dziennikarstwie żurnaliści demaskują "niepoprawne" przekonania religijne i ideowe autorów — jednego jako "lefebvrysty", drugiego jako "endeka" — które rzekomo mają ich dyskwalifikować jako naukowców.
Ten sam wątek podchwytuje ulubiony przez stacje telewizyjne socjolog, który orzeka, że reprezentowana, jego zdaniem, przez historyków z IPN tradycja endecka winna "sczeznąć". Jeszcze dalej idzie wyjątkowo hołubiony przez zasadniczo wrogie Kościołowi media hierarcha, który ponad charyzmat kapłański zdaje się przedkładać "charyzmat prorocki", wieszcząc, iż za autorów "paszkwilu" będą się wstydzić ich wnuki. Jednak chyba najbardziej zdumiewająca jest pretensja wyrażona przez niewątpliwie profesjonalnego i cenionego historyka, iż autorzy napisali jedynie przyczynek do biografii p. Lecha Wałęsy, a nie pokusili się o biograficzną syntezę. Tym stwierdzeniem zanegował bowiem sens "mikrohistorii", z której składa się przecież większa część naukowej produkcji historyków, budująca konieczny fundament pod całościowe monografie i syntezy — i to koniecznie w tej właśnie kolejności.
Nie poświęcilibyśmy wszelako aż tyle uwagi — przykrej wprawdzie, zwłaszcza dla autorów, niemniej jednostkowej — sprawie nagonki na jedną książkę, gdyby nie fakt, że, jak już wspomiano, jest ona pretekstem do frontalnego ataku na Instytut Pamięci Narodowej. Szeroki obóz czy też koalicja od postkomunistów z SLD, poprzez demolibertyńską Gazetę Wyborczą, po redakcję postpaxowskiej Myśli Polskiej, nie ukrywa nawet pragnienia zlikwidowania IPN, albo przynajmniej takiego okrojenia finansowych i prawnych podstaw jego egzystencji, które uniemożliwi jego statutową działalność: tak w pionie badawczym i edukacyjnym, jak śledczym. Wobec tego zamiaru partia kluczowa dziś w układzie rządowym (PO) zajmuje — jak w każdej istotnej sprawie — stanowisko niejasne. Z kolei opozycja (PiS) wyrządza sprawie niedźwiedzią przysługę, dając wypowiedziami swoich liderów
pretekst do przedstawiania IPN jako swojego narzędzia politycznego. Podobnie fatalne wrażenie i skutek musiała zrobić niepotrzebna wypowiedź na temat sprawy TW "Bolka" urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej.
Jako niezaangażowany w interesy i spory partyjne ośrodek metapolityczny stanowczo przeciwstawiamy się tym likwidatorskim zamiarom! IPN jest jedną z nielicznych instytucji państwowych w Rzeczypospolitej, która obecnie – pod prezesurą Pana Janusza Kurtyki -pracuje dobrze, a biorąc pod uwagę aktualny stan spraw publicznych, można nawet powiedzieć, że jedyną, która w ogóle pracuje.
Nie twierdzimy, że każdy efekt pracy badawczej historyków z IPN – również i to dzieło, które stało się powodem obecnej burzy -należy przyjmować bezkrytycznie, jako prawdę "objawioną" i ostateczną; byłoby to sprzeczne z istotą badań naukowych, których rezultaty zawsze będą podlegać, i podlegać winny, weryfikacji lub falsyfikacji przez kolejnych badaczy. Nie oczekujemy także od historyków rewelowania prawdy w sensie filozoficznym, prawdy noumenalnej o istocie wszechrzeczy, z tego prostego powodu, że taka prawda nie leży w zasięgu nauk empirycznych i szczegółowych, takich jak historia. Oczekujemy właśnie – a dotychczasowe rezultaty prac prowadzonych w IPN nastrajają nas pod tym względem przychylnie – rzetelnej wiedzy empirycznej o "prawdzie rzeczywistej zdarzeń", oddzielonej od mitów, legend, a tym bardziej od manipulacji historią, użytecznych dla panującej klasy polityczno-medialnej. Nie negujemy ważności historycznych mitów, poprzez które samointerpretuje się każda wspólnota narodowa i buduje w nich swoją tożsamość zbiorową, lecz kreacja tych mitów, względnie ich podtrzymywanie jest zadaniem poezji, sztuki czy pedagogiki narodowej, a nie nauki.
Krytyczne rozświetlenie tych mitów i symboli poprzez odniesienie ich do wiedzy o naturze rzeczy i o wiecznych zasadach porządku, zwłaszcza porządku duszy, jest zadaniem filozofii, natomiast nauki empiryczne, jak historia, muszą ustalać rzeczywiste fakty oraz związki przyczynowo-skutkowe pomiędzy nimi. Poezja bowiem, jak mówi Arystoteles, "jest bardziej filozoficzna i poważna niż historia; poezja wyraża przecież to, co ogólne, historia natomiast to, co jednostkowe".Historia "mówi o wydarzeniach, które miały miejsce w rzeczywistości", poezja natomiast "o takich, które mogą się wydarzyć" (Poetyka, 1451b).W obecnych warunkach niezakłócone istnienie IPN jest rękojmią, iż "prawda poezji" i "prawda historii" pozostaną słusznie rozdzielone; jego likwidacja natomiast grozi powrotem do sytuacji, w kt&o
acute;rej mit zdegeneruje się w mistyfikację służącą usprawiedliwianiu — rzekomymi zasługami historycznymi — panowania nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością promotorów i beneficjentów ugody przy "okrągłym stole", utrwalającej postkomunizm w demoliberalnej treści i szacie.
Sekretarz Prezes
Klubu Konserwatywnego w Łodzi Klubu Konserwatywnego w Łodzi
Marcin Paszkowski Dr hab. Jacek Bartyzel
Łódź, 28 czerwca AD 2008