W rozmowach towarzyskich, w radiu, w telewizji, w prasie, daje się zauważyć& wypowiedzi, w których zastanawia podkreślanie przynależności religijnej. Dlaczego się to czyni? Przytoczę kilka przykładów prezentowanych postaw. Proszę, aby czytelnik nie wiązał opisanych tu sytuacji z konkretnymi znanymi mu osobami. Chodzi mi tylko o przedstawienie i ustosunkowanie się do pewnych typowych modeli, które w życiu spotykamy. Problem jest ważny i wymaga rozpatrzenia.
Jestem katolikiem, już nawet niemłodym. Małżeństwo zawarłem 40 lat temu. Mam dwoje uzdolnionych, dorosłych dzieci. Ukończyły trudne studia, mają pewną pozycję zawodową i społeczną. Mam przy tym swój sposób patrzenia na życie. Żona swoje, ja ? swoje. Każde z nas ma własną rację. Lepiej rozumie mnie inna, spotkana przypadkowo po latach kobieta. Jest, moim zdaniem, lepiej wykształcona, ma doktorat. Nie jest to gwarancją intelektu, ale zawsze? Żona miała nawet pewne szanse na jego zdobycie, ale ? cóż! ? przeszkodziło kiepskie zdrowie i troska o dzieci. Te zostawiłem całkowicie jej zmartwieniu. Przecież ja, jako mężczyzna, mam ważne obowiązki zawodowe i społeczne, które lepiej realizuję żyjąc na osobności. No, wspomaga mnie w tym wszystkim druga kobieta. Jestem prawym człowiekiem, więc życie w nieoficjalnym związku mnie nie zadowala. Prawo, oczywiście państwowe, daje wyjście z tej sytuacji. A więc, rozwód. Były pewne trudności, bo żona ma poglądy nienowoczesne, z dziedziny tak zwanego radykalizmu katolickiego i ma opory. Ale od czegóż adwokaci i dobra argumentacja. Jeśli się nie zgodzi, to tylko straci, bo prawo i tak będzie po mojej stronie, a ona poniesie skutki finansowe. Jasno i uczciwie przedstawiam sprawę. Przecież jestem katolikiem. I to jeszcze jakim! Gdy byłem studentem, to nawet ?wujek?, tj. ks. Karol Wojtyła, był dla mnie przewodnikiem i wzorem. To było kiedyś. Teraz inne czasy. Mam jednak swoje katolickie sumienie i uważam, że nie zaszkodziłoby mieć nawet tzw. ?rozwód kościelny?, no ? dokładnie ? to unieważnienie małżeństwa. Jest podobno cały szereg haczyków, o które można się zaczepić, coś swej żonie wykazać (ja jestem bez skazy), np. że coś tam było z nią nie w porządku. Nawet prawo kościelne pozwala złożyć wniosek o rozpatrzenie sprawy. Dlaczego nie ?! Że się ośmieszę. Skądże znowu. Ja przecież dbam tylko o sprawiedliwość do ostatnich mych dni. Ubiorę się w szaty prawa.
Jestem ministrem, tak ? katoliczką. Może nawet warto podkreślić: jestem katoliczką. Nie afiszuję się z praktykowaniem wiary, tak jak to uczyniła pewna amerykańska gubernator, która jest wielką zwolenniczką aborcji, a mimo to ostentacyjnie przystępowała do komunii św., przez co naraziła się niepotrzebnie na przykre oficjalne pouczenia ze strony miejscowego biskupa. Nie sądzę, by aborcja była czymś chwalebnym, ale skoro prawo polskie w pewnych przypadkach na nią zezwala, to przecież nie mogę przejść wobec tego prawa obojętnie, zwłaszcza dla dobra młodej dziewczyny, która za wcześnie mogłaby zostać matką. Trudno w Polsce znaleźć lekarza, który zechce być oprawcą w tej sprawie, ale ja okażę akt łaski i miłosierdzia i sama znajdę odpowiedniego wykonawcę wyroku śmierci niewinnego, powstałego życia.
Jestem politykiem, ale znany jestem jako zdeklarowany katolik. Pełniłem nawet odpowiedzialne funkcje społeczno-religijne. Trudno mi więc przejść obojętnie obok problemów bezdzietnych małżeństw. Środkiem zaradczym może się okazać dla nich procedura in vitro. Kościół wypowiada się zdecydowanie negatywnie o tej metodzie. Znajdę jednak stosowne rozwiązanie. Może nie idealne, ale wszystko jest do dyskusji. Trochę zła, to przecież nie całe zło. Jeśli Europa propaguje tę metodę, to i my nie możemy być w tyle. Jesteśmy przecież za postępem. Tak głosi moja partia.
W programie telewizyjnym publicysty o nazwisku Nomen Omen dobrano tak rozmówców na temat związany z problemem ciąży małoletnich dziewcząt, aby głosy opowiadających się za koniecznością aborcji u tych młodych kobiet były szczególnie dobrze akcentowane, a zwłaszcza głos pewnej pani, która uważała za bardzo ważne podkreślenie, że jest katoliczką. Skoro prawo nasze daje możliwość unicestwiania, tj zabijania płodu, to dlaczego by z tego nie można było w dyskusyjnych okolicznościach, nawet katolikowi, skorzystać. Poglądy religijne i etyka powinny być przecież podporządkowane prawu stanowionemu.
W tych wszystkich przytoczonych przykładach zachodzi jedna mocno zauważalna sprawa: wyraźnego akcentowania, i to bez żadnego powodu, swego statusu religijnego, katolickiego. Nasuwa się więc w sposób naturalny pytanie. Kto to jest katolik ?
Rzecz ciekawa. Nie ma hasła ?katolik? w dostępnej encyklopedii powszechnej, nie ma w Katechizmie Kościoła Katolickiego, ani też w Małym Słowniku ? ABC Chrześcijanina. Gdyby więc ktoś chciał się dowiedzieć, czy słusznie nazywa się katolikiem, to gdzie to ma znaleźć ?
Słownik Języka Polskiego (PWN, Warszawa 1978) podaje: ?katolik ?członek Kościoła rzymskokatolickiego; wyznawca katolicyzmu, tj. doktryny religijnej, moralnej i społecznej Kościoła rzymskokatolickiego, której podstawą jest Biblia i Tradycja.?
Pierwsza część podanej wyżej definicji wymaga dopracowania. Na czym zasadza się członkostwo do Kościoła? Formalnie wygląda to tak, że wystarcza wpis metrykalny w księgach parafialnych. Stąd bierze się ten wysoki procent katolików w Polsce, sięgający prawie liczby 98. Są wszakże takie osoby, które poza tym, że mają w swoich dokumentach osobistych świadectwo chrztu, to poza tym nic w ciągu swego życia z Kościołem wspólnego nie mają. Druga część zamieszczonej tu definicji katolika doprecyzowuje to pojęcie. Ten jest członkiem Kościoła, kto wyznaje poglądy głoszone przez Kościół; wyznaje, tj. życiem swym świadczy o deklarowanych poglądach. Jeśli w diecezji, w niedzielnej mszy św. uczestniczy zaledwie 20%, jeśli w czasie wizyty tzw. kolędowej przyjmuje księdza 50-60% mieszkańców, jeśli czasopisma katolicko-społeczne kupuje i czyta też niewielka część społeczeństwa, to jak to jest z naszym polskim katolicyzmem ?
Katolicy stanowią podgrupę (najliczniejszą) społeczności chrześcijan, czyli wspólnoty wyznawców Jezusa Chrystusa, jak to określa wielotomowa Encyklopedia Katolicka (KUL ? Lublin 1989, tom 3, s. 378). Ale i z tym nie jest zupełnie prosto. W tejże encyklopedii, w tomie C na s. 381 znajdujemy hasło chrześcijanie sezonowi (opracowanie hasła: Janusz Mariański). Znajdujemy tam stwierdzenie, cytuję: chrześcijanie sezonowi (ch.s.) to kategoria statystyczna stosowana w badaniach nad religijnością i określa ona ochrzczonych, którzy ograniczają się do spełniania jednorazowych praktyk religijnych, jak chrzest, I komunia, ślub kościelny, pogrzeb katolicki, w odróżnieniu od chrześcijan spełniających obowiązkowe praktyki religijne (zwani dominicantes) oraz chrześcijan gorliwych. Pojęcie to wprowadził do socjologii religii G. le Bras. Czytamy tam dalej, że kategoria ch.s. obejmuje grupę wierzących o nikłej wiedzy religijnej, kwestionujących prawdy wiary lub interpretujących je według własnego uznania oraz nastawionych negatywnie do obowiązków religijnych (zan
iedbywanie niedzielnej mszy, komunii wielkanocnej, niezawieranie ślubu kościelnego). Do ch.s. zalicza się także niewierzących, którzy spełniają jednorazowe praktyki religijne wyłącznie ze względu na opinię społeczną lub dla podtrzymania tradycji (religię uważają za element składowy kultury). Między tymi krańcowymi grupami istnieją liczne odcienie chrześcijan konformistów, obojętnych religijnie, o wyraźnym zaniku potrzeb religijnych, uprzedzonych lub agresywnych antyklerykałów, a także niepraktykujących z powodu stałego zmęczenia i wyczerpania pracą zawodową. Tacy ch.s. są słabo zintegrowani ze wspólnotą kościelną.
Ponadto do ch.s. zalicza się wierzących, lecz niepraktykujących, którzy swą religijność ograniczają do uznania istnienia Boga i ogólnej sympatii do chrześcijaństwa lub religii. Nie znając prawd wiary i nie spełniając praktyk religijnych opowiadają się za swoistą, najczęściej niezgodną z chrześcijańską hierarchią wartości, co zwykle prowadzi do zerwania wszelkiej więzi z Kościołem. Według autora wymienionego tu hasła, w 1976 r. oceniano, że w Polsce istniało 25% ch.s.
Warto tu dodać, że niektórzy chrześcijanie (w szczególności katolicy) wypisują się oficjalnie z Kościoła, składając odpowiednią deklarację. Nie wymazuje to z nich znamiona chrztu, ale łączność formalna i praktyczna ze wspólnotą religijną ustaje. W niektórych przypadkach jest to związane z chęcią pozbycia się tzw. podatku kościelnego (jak np. w Niemczech), w innych wynika z chęci zademonstrowania swoich przekonań.
W określonych wypadkach postawienie się poza wspólnotę kościelną zachodzi automatycznie z mocy samego popełnionego czynu. Na przykład, osoba dokonująca aborcji lub ją w jakiś sposób ułatwiająca, z racji tego czynu podlega ekskomunice, tj. wykluczenia ze społeczności, której przysługuje korzystanie z sakramentów świętych, aż do czasu ewentualnego nawrócenia.
W tym wszystkim niezrozumiałe jest jedno. Dlaczego ten i ów powołuje się na swój (zresztą swoiście rozumiany) katolicyzm. Nikt go przecież o tę deklarację nie prosił. Chodzi tu zapewne o sprawienie medialnego lub osobistego wrażenia, że są katolicy, którzy mają prawo odpowiednio do swych potrzeb etykę i jej nakazy interpretować. Naiwnie sądzi, że Kościół weźmie to sobie do serca i pod uwagę, i złagodzi swoje stanowisko dotyczące moralności, a na to nie ma co liczyć. Faktem jest, że są tacy, którzy mają poglądy niezgodne z nauką katolicką, ale obłudne jest deklarowanie się wówczas przez te osoby jako katolik, tj. jako członek społeczności, która takie poglądy kategorycznie wyklucza.
W podanych przykładach widzimy ambiwalencję postaw. Kim ten człowiek właściwie jest ? Nieszczęściem jest, że duża część ludzi, prezentujących poglądy do podanych wyżej, ma wysokie stanowiska w hierarchii społecznej lub państwowej, i stanowi wzorzec i autorytet dla wielkiej rzeszy mało zorientowanych i nie zawsze głębiej myślących ludzi. Tym samym, ich szerzone medialnie lub społecznie poglądy przenoszą się, czyniąc dużą krzywdę naszej społeczności, ponieważ sprawiają wrażenie, że niekonsekwentne postawy mogą stanowić zasadę życia społecznego.
Należy pamiętać, że nie zawsze prawo stanowione jest zgodne z prawem naturalnym (Bożym, dekalogiem, sumieniem). W przypadku konfliktu między nakazami/zakazami obu praw, człowiek prawy, nie tylko katolik, jest zobowiązany w sumieniu do wybrania prawa naturalnego, wpisanego w serce każdego człowieka. Tłumaczenie się, że prawo państwowe pozwala na czyn niegodny, jest zwykłym wykrętem, który, zło czyniący człowiek sam łatwo rozeznaje, ale z powodów egoistycznych ? nie respektuje.
W czasie ostatniej, okrutnej wojny, Niemcy zabraniali ukrywania Żydów i nakazywali ich wydawanie władzom, co oczywiście kończyło się dla nich zamknięciem w obozie lub nawet natychmiastową śmiercią. Tymczasem, mimo zagrożenia własnego życia, rzesze Polaków nie poddawały się temu dyktatowi i z obowiązku sumienia niosły pomoc i życie tysiącom nieszczęśliwych, prześladowanych bliźnich. Nawet w sterroryzowanych i poddanych machinie niespotykanej dotąd propagandy Niemczech hitlerowskich można było spotkać osoby, które nie wykonywały poleceń Führera. Znałem osobiście Niemca, wychowanego zresztą w Łodzi, w Polsce, który powołany do wojska (Wehrmachtu), w czasie kampanii hitlerowskiej na ZSRR, rozumiejąc, że jest to akt agresji i okrucieństw, gdzie tylko mógł, strzelał w powietrze, sam narażając się na śmierć. Czym się kierował ? Był osobą głęboko wierzącą.
Pamiętajmy, człowiek, który naprawdę wierzy, katolik z przekonania, nie ubierze się w szaty złego, stanowionego prawa, dla swej wygody, a często dla dokonania czynu, za który powinien się wstydzić. Należy pochylić głowę przed tymi, którzy swym szlachetnym postępowaniem dają dobry przykład, zwłaszcza młodzieży, zatruwanej obecnie propagandą zła, idącą ze wszystkich możliwych środków przekazu. Polega to głównie na szerzeniu przekonania, że spełniając czyn niegodny, ale nie obarczony zakazem istniejącego prawa, jest się w porządku. Sumienie powie, że jest inaczej.
Życie nasze nie jest wieczne. I wówczas, jak mówi poetka:
Zabrałeś Stwórco-Panie moje życie skończone.
Ale czy zdążyłem ? Czy człowiekiem w nim byłem ?
Człowiekiem byłem ?
Tadeusz Gerstenkorn