Antoni Macierewicz nie musi przepraszać współtwórcy TVN Mariusza Waltera za słowa o jego związkach z wojskowymi służbami specjalnymi PRL. We wtorek Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił powództwo Waltera wobec b. weryfikatora WSI.
Sąd uznał, że udzielając w 2007 r. wywiadu „Rzeczpospolitej”, w którym padły kwestionowane przez Waltera stwierdzenia, Macierewicz działał jako osoba urzędowa – szef komisji weryfikacyjnej WSI – oraz że mówił o urzędowym dokumencie, jakim był raport z weryfikacji WSI, który korzysta z domniemania prawdziwości.
Walter, podobnie jak jego partner w interesach Jan Wejchert, oraz spółka ITI pozwali Macierewicza za wywiad udzielony tydzień po opublikowaniu przez prezydenta RP sygnowanego przez Macierewicza raportu o WSI. Pytany o twierdzenia raportu, że koncern ITI powstał dzięki wojskowym służbom PRL, Macierewicz odesłał do wyjaśnień zeznającego pod przysięgą Grzegorza Żemka, b. dyrektora FOZZ (skazanego za przywłaszczenie wielu milionów FOZZ, który przyznał, że był agentem służb wojska PRL).
W raporcie napisano m.in., że wywiad wojskowy PRL „podejmował wysiłki powołania firmy telewizyjnej”. Celem powołania tego rodzaju firmy „miało być ułatwienie plasowania agentury na Zachodzie”. Raport podał, że związany z wywiadem wojskowym Żemek miał pod koniec lat 80. podjąć na zlecenie wywiadu rozmowy w tej sprawie z firmą ITI i reprezentującymi ją Wejchertem i Walterem.
„Raport ujawnia nowe fakty i zeznania, które opisują mechanizm powstawania koncernu medialnego ITI, pokazują, jak był w to zaangażowany Zarząd II Sztabu Generalnego, czyli wywiad komunistyczny” – mówił Macierewicz w „Rz”. Dodawał, że Żemek „mówi wyraźnie: były dwie dziedziny wykorzystywane przez wywiad do lokowania agentury na Zachodzie – międzynarodowy obrót produktami rolnymi i media”.
Sądy już wcześniej oddaliły prawomocnie pozwy ITI i Wejcherta za ten wywiad – uznały, że Macierewicz działał w granicach prawa, gdy jako urzędnik mówił o urzędowym dokumencie.
W wytoczonym Macierewiczowi procesie Walter żądał od niego przeprosin i 100 tys. zł. Macierewicz wnosił o oddalenie powództwa.
Pozwany replikował, że w wywiadzie przytaczał tylko stwierdzenia raportu, poza który nie chciał wychodzić. Pytany przez pełnomocnika powoda mec. Marka Małeckiego, czemu przed opublikowaniem raportu nie spytał Waltera o jego opinię, Macierewicz odparł, że „przedmiotem wysłuchań przed komisją nie był pan Walter, lecz relacje między wywiadem wojska a spółką ITI”.
Sąd uznał, że działanie Macierewicza nie było bezprawne, bo był mocą ustawy zobowiązany do sporządzenia raportu – dokumentu urzędowego, który korzysta z domniemania prawdziwości. Sędzia Janina Dąbrowiecka mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku, że chcąc obalić to domniemanie, powód musiałby dowieść w oddzielnym postępowaniu, że nieprawdziwe są dane, które stały się podstawą ustaleń komisji weryfikacyjnej na jego temat.
W 2008 r. szef MON Bogdan Klich przeprosił Wejcherta, Waltera i grupę ITI za podanie w raporcie „nieuprawnionych, krzywdzących i podważających wiarygodność biznesową” informacji, iż współpracowali oni z wojskowymi służbami PRL. Był to wynik ugody zawartej w procesach wytoczonych przez nich MON za raport.Macierewicz nazwał to „zmową i działaniem na szkodę Skarbu Państwa i MON”, bo Klich zawiera ugodę z ludźmi, z którymi on sam wygrywa procesy.
Prowadząca rozprawę sędzia odnosząc się w krótkim uzasadnieniu wyroku do podnoszonej przez pełnomocnika powoda kwestii zawartej ugody między ITI i MON stwierdziła, że fakt zawarcia tej ugody nie może podważać domniemania prawdziwości tez zawartych w raporcie z likwidacji WSI, gdyż ten jest dokumentem urzędowym.
Poniżej zamieszczamy tekst wywiadu, jakiego Antoni Macierewicz udzielił „Rzeczpopolitej” w 2007r. i fragment raportu z likwidacji WSI zawierający zeznania Grzegorza Żemka, na które były szef SKW się w tym wywiadzie powołuje.
RZ
*******************************************************************************************
„Rosyjskie ręce w WSI”
„Rzeczpopsolita”: Jak pan sądzi, czemu media nie poświęcają zbyt wiele miejsca zawartości merytorycznej pańskiego raportu?
Antoni Macierewicz: To świetne pytanie i może pani mi na nie odpowie? Czemu dziennikarze robią teraz dokładnie to, co w 1992 roku, kiedy wkładali wiele wysiłku w dyskredytację lustracji? Teraz, podobnie jak wówczas, nie mamy do czynienia z dyskusją merytoryczną, tylko z próbą linczu. I nawet nie chodzi o mnie, ale o Polskę i o główny problem przedstawiony w raporcie. Nawet gdyby 90 proc. zarzutów, które sformułowano w odniesieniu do raportu, było prawdziwych, jedno nie ulega wątpliwości – to jest materiał pokazujący, że przez 16 lat państwo polskie było w istocie zupełnie bezradne wobec penetracji rosyjskiej, bo przyzwalały na to służby wojskowe. Operacje przeciw działaniom rosyjskich służb były blokowane. Identyfikowano zagrożenia, a następnie sprawę odkładano do archiwum. O tym dziennikarze nie mówią. Dlaczego?
Panie ministrze, konkrety proszę.
Konkrety? Dlaczego żaden z dziennikarzy nie poszedł do panów Waltera i Wejcherta i nie zapytał, jak to było z tworzeniem ich koncernu medialnego w latach 80.? Opisałem w raporcie kwestie z tym związane bardzo wyraźnie. Nikt z państwa nie zadał takiego pytania.
Opisał pan jedno zeznanie człowieka oskarżonego w procesie FOZZ – Grzegorza Żemka. I nic konkretnego dalej z tego nie wynikało.
Różnimy się w ocenie faktów. A jeśli nawet, jak pani mówi, nic nie wynikało, to czy obowiązkiem dziennikarza nie jest dowiedzieć się, co dalej? Tymczasem dziennikarze zajmują się tym, że w raporcie brakuje dwóch przecinków i są błędy stylistyczne. Nikt się nie chce zająć tym, jaka była geneza ITI! Nie trzeba państwu wielkich dowodów na zarzut fałszowania raportu, by zajmować się rozrabianiem tej tezy.
Nie, dziennikarze zajmują się tym, dlaczego bezpośrednio przed publikacją zniknęły dwa nazwiska agentów.
Ta decyzja została podjęta ze względu na bezpieczeństwo państwa. Pan prezydent mówił o tym bardzo wyraźnie podczas konferencji prasowej, gdy przekazywał raport opinii publicznej.
Żeby formułować tezę, że koncern ITI powstał dzięki wojskowym służbom specjalnym, trzeba mieć jednak twarde dowody. P
an w raporcie ich nie przedstawił.
Przedstawiłem. Takim dowodem są zeznania Żemka. Namawiam więc, żebyście państwo to sprawdzili. Żeby najważniejsze sprawy związane z funkcjonowaniem polskich mediów zostały wreszcie podjęte przez dziennikarzy. Raport ujawnia nowe fakty i zeznania, które opisują mechanizm powstawania koncernu medialnego ITI, pokazują, jak był w to zaangażowany Zarząd II Sztabu Generalnego, czyli wywiad komunistyczny. A pani mi mówi, że to nie jest wystarczające.
Bo nie jest. To tylko zeznanie Żemka. Gdzie papiery? Transakcje finansowe? W raporcie jest mnóstwo informacji, ale to tylko informacje. Nie zostały zilustrowane niepodważalnymi dowodami.
Dlaczego zeznania Żemka złożone pod przysięgą przed komisją nie są dla pani wiarygodne? Przypominam: gdyby kłamał, groziłoby mu osiem lat więzienia. A on mówi wyraźnie: były dwie dziedziny wykorzystywane przez wywiad do lokowania agentury na Zachodzie – międzynarodowy obrót produktami rolnymi i media. W związku z tym – zeznaje Żemek – polecono mu znaleźć ludzi, z pomocą których można było stworzyć koncern medialny. Znał Wejcherta, zwrócił się do niego. Zapytał centralę, czy Wejchert może być. Powiedziano mu, że już z nimi współpracuje i jest dobry. Zaczęli tworzyć koncern medialny. To jest nieinteresujące? Istota rzeczy polega na tym, że tak jak wielu dziennikarzy nie chciało dostrzec zagrożenia w agenturze komunistycznej ujawnionej w roku 1992, tak dzisiaj nie chcecie państwo dostrzec zagrożenia związanego z penetracją WSI. Wolicie dostrzec zagrożenie związane z Antonim Macierewiczem.
Rozumiem, że chce pan, by dziennikarze zobaczyli zagrożenie w TVN?
Proszę przeczytać aneksy do raportu. Tam są informacje i na temat ITI, i na temat przedsiębiorstwa Batax pana Wiktora Kubiaka. To były firmy i osoby współpracujące z wywiadem wojskowym. W sprawie ITI jest także relacja pana Klemby złożona publicznie w 2001 roku w wywiadzie telewizyjnym. Nikt na to nie chciał zwrócić uwagi, ale pan Klemba powiedział wtedy jasno, że ITI i pan Walter byli finansowani z FOZZ i byli związani z Zarządem II. To są jednak sprawy, nad którymi przechodzicie państwo do porządku dziennego.
Cytuje pan Klembę, byłego oficera komunistycznych służb, który miał uwiarygodnić film „Dramat w trzech aktach” i to, że Kaczyński miał brać pieniądze z FOZZ. I dziwi się pan, że trudno te rewelacje traktować wiarygodnie?
Pan Klemba nie został nigdy pozwany przez pana Mariusza Waltera, a autorzy „Dramatu w trzech aktach” zostali skazani z powództwa panów Kaczyńskich. Widać w jednej sprawie kłamał, a w drugiej mówił prawdę.
Nawet, jeśli pana diagnoza jest słuszna, to jeden z przykładów spraw w tym raporcie, przy których nie podano przekonujących dowodów.
Dlaczego świat dziennikarski nie chce się zainteresować tymi, którzy rządzą polskimi mediami. Dziennikarze w większości wolą mówić: w tym raporcie nie udowodniono wpływu służb na media. Jeśli jeden z właścicieli stacji telewizyjnych zgodził się być w latach 80. agentem Departamentu I MSW…
O kim pan mówi?
O panu Solorzu.
Zaprzeczył temu. Ale to chyba nie należało do raportu o WSI?
Należało, WSI w swoich raportach stwierdzają, że liczą na wsparcie ze strony Solorza. Jeśli więc jeden z członków władz Polsatu jest agentem Zarządu II Sztabu Generalnego, jak pan Nurowski, jeśli druga firma ITI powstawała przy pomocy Zarządu II – to fakty te nie informują o wpływie służb na media?
Będzie pan miał nowe procesy po tym wywiadzie.
Jedno w całej tej sprawie jest bezsporne – likwidacja WSI już nastąpiła, jest nieodwracalna bez względu na te wszystkie krzyki. Tej struktury już nie będzie. Dopóki nie była ona ujawniona i jej przestępstwa nie zostały pokazane, można było ją odbudować. Teraz już nie będzie można.
To temu służyło ujawnienie tych wszystkich nazwisk oficerów?
W raporcie najważniejsze jest ujawnienie rodowodu kadry zarządzającej WSI. Bezpieczeństwo Polski opierano na ludziach szkolonych w Moskwie. Kolejni ministrowie, którzy wiedzieli o penetracji rosyjskiej, nic z tym nie robili, mimo iż informowano o zagrożeniu.
Ma pan poczucie deja vu z 1992 roku?
Nie, chociaż „Gazeta Wyborcza”, która wówczas straszyła, że podpalam lasy wokół Warszawy, dzisiaj zamieszcza moją podobiznę z zapałkami. Duża część opinii publicznej jednak wie, że to działanie jest słuszne, a ilość i wartość materiału dowodowego, które posiadamy dziś, są nieporównywalne z tym, co mieliśmy wówczas. I rząd jest stabilny.
Za to podstawy prawne dość nieszczęśliwe. Trzeba było nowelizować ustawę, na podstawie której pan pracował, bo poprzednia była kiepska.
Ustawę znowelizowano zgodnie z doświadczeniami, jakich nabyliśmy podczas weryfikacji. Ta nowelizacja zobligowała osoby stające przed komisją do mówienia prawdy i automatycznie zwalniała je z tajemnicy państwowej. Teraz mamy narzędzie pozwalające na uzyskanie m.in. zeznań pana Szmajdzińskiego, który przyznał, że dał rozkaz, żeby zaangażować byłego esbeka, pana Makowskiego, do operacji „ZEN”, zeznań pana Siemiątkowskiego ujawniającego kulisy spotkań i rozmów na ten temat. Od początku było jasne, że Makowski jest niewiarygodny.
Dlaczego w takim razie Szmajdziński zgodził się, by oprzeć ochronę polskiej misji w Afganistanie na Makowskim?
Operacja „ZEN” to jedna z polskich misji, ale nie Afganistan. Pan Szmajdziński zeznał, że nie było konieczności weryfikowania pana Makowskiego, bo był to najlepszy pracownik Służby Bezpieczeństwa. I tu wracamy do początku rozmowy. Czemu polscy dziennikarze przy całej wiedzy na temat działania Służby Bezpieczeństwa przyjmują, że wiarygodny jest były esbek, a nie są wiarygodni urzędnicy niepodległej Rzeczypospolitej?
Może dlatego, że, proszę wybaczyć, pan nie dla wszystkich dziennikarzy jest osobą wiarygodną.
Za to wiarygodni są dla nich esbecy! Gdyby wszyscy szli takim torem, do dziś pewnie nie byłoby w Polsce lustracji, a WSI działałyby dalej. Najistotniejsze jest to, że udało się uratować polskich żołnierzy na misjach od konsekwencji skrajnie nieodpowiedzialnej, a moim zdaniem przestępczej, działalności zespołu pana Makowskiego.
Jaki jest dowód, że Makowski prowadziłby działalność przestępczą przy polskich misjach wojskowych?
Działalność pana Makowskiego to próba stworzenia firm, które byłyby współwłasnością Makowskiego i miejscowych notabli. Miały żerować na polskim wojsku. To jest jasno sformułowane w raporcie przez tych żołnierzy wywiadu, którzy w pełni zdawali sobie z tego sprawę. Osoba, która miała razem z Makowskim całą operację tworzyć, była od dawna związana z Rosjanami. Dlatego najważniejsze wywiady świata uważały całą koncepcję za hochsztaplerską i odradzały jej realizowanie. Wywiad informował, że źródło jest niewiarygodne, wiedziano, że sojusznicy kwestionują operację, że widać w niej rosyjską rękę. Dlaczego, mimo tej wiedzy, chciano na tej operacji oprzeć bezpieczeństwo polskich żołnierzy?
To jest pytanie do byłego ministra obrony? Do Jerzego Szmajdzińskiego?
I nie tylko do niego. Także do jego następcy, bo ta koncepcja była realizowana do września 2006 roku.
Zatem także do Radosława Sikorskiego. A propos Szmajdzińskiego, w rapo
rcie napisał pan o spotkaniu Jerzego Szmajdzińskiego z byłym szefem Komsomołu, którego uważa się za oficera rosyjskich służb specjalnych. To ma być jeden z dowodów na wpływ Rosjan? Że minister spotkał się z nim na swoich urodzinach? A może znał go z działalności w peerelowskiej młodzieżówce?
Jak pan Ałganow z panem Oleksym, prawda? Na tym właśnie polega problem, że te utrwalone związki z czasów młodości ludzi z PZPR trwają także w wieku dojrzałym. Dotyczy to też oficerów wywiadu i kontrwywiadu. Być może te związki nie są do zakwestionowania w życiu prywatnym, ale z chwilą, gdy dotyczą ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa polskiego, gdy konfrontacja wywiadowcza odbywa się przede wszystkim na linii rosyjsko-polskiej, jest to rzeczywisty problem.
Ale Szmajdziński był szefem MON z ramienia zwycięskiej wtedy partii. Miał mandat do tego, by być ministrem.
Został szefem MON i powinien wystrzegać się kontaktów, które mogą mieć negatywne konsekwencje dla bezpieczeństwa Polski. To jest proste.
Kolejna sprawa: instrukcja Kiszczaka z 1976 roku. To dotyczyło WSI? Po co pan ją przytacza?
To instrukcja operacyjna komunistycznego wywiadu z grudnia 1976 roku, która była ukryta tak, by nie można się było do niej dostać. Nie było jej w archiwum i nie było w IPN. Ujawnienie jej wywołuje wściekłość po pierwsze dlatego, że demaskuje ona ludzi takich jak Józef Oleksy, którzy próbują interpretować zwerbowanie do Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego jako zaangażowanie w jakąś dodatkową misję, która nie miała nic wspólnego ze służbami. Otóż ta instrukcja nie pozostawia wątpliwości – AWO był potężną strukturą, jednym z filarów wywiadu, liczył w całym kraju co najmniej kilka tysięcy osób. Próbowano jego istnienie ukryć, a ujawnienie go to uderzenie w istotną część establishmentu postkomunistycznego. Ale jest i drugi powód oburzenia. Ujawnia go Szmajdziński, Zemke i inni. Otóż przez ostatnie siedemnaście lat budowano wywiad bezpośrednio na tych samych wzorcach i koncepcjach, które sformułował Kiszczak. Ujawnienie tej instrukcji jest ostatecznym zerwaniem z komunistyczną genezą służb. To bardzo boli ludzi, którzy mieli nadzieję, że wywiad będzie miejscem pozwalającym przenieść aktywa dawnego układu i zachować je w nowej sytuacji politycznej.
Rozumiem, że nie martwią pana słowa, iż rozwalił pan polski wywiad?
Rzeczywiście rozwaliłem – skoro używa pani takiego określenia – postkomunistyczny wywiad wojskowy. Chciałem to zrobić, po to mnie pan premier i pan prezydent na to stanowisko powołali i wiedzieli, że to zrobię.
Ale po co było ujawniać nazwiska oficerów, którzy w tej chwili są na placówkach? Naraził pan ich na niebezpieczeństwo tylko dlatego, że ci ludzie byli przeszkoleni przez sowieckie służby specjalne.
I nie dziwi pani, że 17 lat od uzyskania wolności polskie wojsko trzeba nadal uwalniać od ludzi szkolonych przez GRU? Cała struktura była zbudowana w oparciu o ludzi szkolonych przez GRU, zamieściłem w raporcie listę tych oficerów. Wywiad zależy od tego, kto wychował jego ludzi. Uczeń nigdy nie obroni się przed nauczycielem. Nie mam pretensji do tych, którzy przeszli przez to szkolenie. Tylko mówię: ich miejsce nie jest w wywiadzie ani w kontrwywiadzie, ani w polskiej dyplomacji. Mogą służyć jako doradcy, ale kadrowymi oficerami być nie powinni. Rosjanie wiedzą o nich tak dużo, że nawet gdy będą najbardziej ideowi, mogą być manipulowani z zewnątrz.
Taką logikę można by rozciągnąć na ludzi szkolonych także na Zachodzie.
Można by, gdyby kraje zachodnie były naszymi potencjalnymi przeciwnikami. Ale są naszymi sojusznikami. Ani USA, ani Wielka Brytania nie dokonały rozbioru Polski i nie okupowały naszego terytorium, narzucając nam totalitarny reżim. Z Rosją chcemy współżyć jak najlepiej, ale jako państwo całkowicie suwerenne, a nie marionetkowe.
żródło: „Rzeczpospolita” (23.02.2007)
**********************************************************************************************************************************************
Fragment Raportu z likwidacji WSI (s.302 z 374 - s.304 z 374)
Aneks nr 9
Zeznania Grzegorza Żemka
Sąd Okręgowy w Warszawie sygn. akt VIIIK37/98 t. IV, akta tajne
Przesłuchanie Grzegorza Żemka
„Odpowiedzialnym z ramienia II Zarządu Sztabu Generalnego WP za lokowanie agentów w sferze mediów był Ryszard Pospieszyński, najpierw pracownik Komitetu Centralnego ZPR, a później dyrektor generalny Filmu Polskiego. Ja dostałem od służb specjalnych wojskowych zadanie po konsultacjach z Pospieszyńskim aby znaleźć za granicą firmę, która mogłaby pełnić rolę „konia trojańskiego”, to znaczy która mogłaby służyć do wprowadzenia agentów na obszar na Zachodzie, w dziedzinie mediów. Był to rok 1987.
Jedyną firmą zagraniczną w dziedzinie mediów, którą znałem była firma należąca do Jana Wejcherta, ulokowana w Irlandii, na obszarze doków portowych, które stanowiły wydzielony w Irlandii obszar tzw. „raju podatkowego”. Mechanizmy działań tego raju podatkowego były analogiczne do tych, które funkcjonowały na Guernsey.
Firma ta nazywała się Cantal , a później zmieniono jej nazwę na I.T.I. Ta firma finansowała się z kredytów banku handlowego International w Luksemburgu.
Zapytałem służb wojskowych czy mogę podjąć kontakt z Wejchertem. Otrzymałem wówczas informację, że on już współpracuje ze służbami wojskowymi, więc będzie to proste. W tym czasie byłem dyrektorem Departamentu Kredytów w BHI. Poznałem w czasie tych rozmów z Wejchertem jego współpracowników m.in. Marcina Waltera. Zasugerowali mi, że jeżeli jest potrzeba zorganizowania - znalezienia przykrycia dla agentów działających w dziedzinie mediów i ich finansowanie, to najlepiej stworzyć międzynarodowy koncern z udziałem Filmu Polskiego. Chodziło jednak nie tylko o zaangażowanie renomy kinematografii polskiej, a także bazy produkcyjnej filmów animowanych w Bielsku-Białej. Przekazałem te sugestie do wojska, ale postawiłem warunek że jeżeli mam się tym zająć to muszę dostać ludzi którzy znają się na mediach i byliby w stanie taki koncern zorganizować. Służby wskazały mi obywatela kanadyjskiego Cohena , imienia jego zapomniałem, który miał się zająć organizacją tego koncernu. Cohen powiedział mi, że podejmuje się takiej organizacji i będzie podsyłał mi odpowiednich ludzi. W związku z tym pojawiły się w BHI, u mnie takie osoby jak Grauso , Bosurgi , De Rudder. Osoby te złożyły mi biznesplan dotyczący zakupu firmy SEPP. Te osoby stworzyły firmę Amalge Match, celem przygotowania organizacji zakupu SEPP. Ten biznesplan przekazałem do WSI oraz Wejchertowi, do oceny.
Otrzymałem pozytywne oceny. Firma była znana i mia
ła pozytywny standing. W związku z tym zaproponowałem tym osobom, które przedstawiły biznesplan, żeby wystąpiły do BHI z wnioskiem o udzielenie kredytu na zakup SEPP. Wniosek taki został złożony, a ja go odrzuciłem z uwagi na to, że ż firma Amalga Match nie miała żadnego standingu finansowego. Zaproponowałem aby o kredyt wystąpiła inna firma , którą podrzuciłoby wojsko , a która miałaby standing wystarczający do przeprowadzenia tej operacji. Okazało się, że w Brukseli istnieje taka firma , znana już wywiadowi wojskowemu i współpracująca z nim o nazwie Group Weinfeld. Któryś z panów z Amalga Match skontaktował mnie z Weinfeldem i dalsze dyskusje na temat zakupu SEPP prowadziłem już z Weinfeldem a nie z osobami , które reprezentowały firmę Amalga Match. W czasie gdy trwały te rozmowy wróciłem do kraju to znaczy do banku Handlowego w Warszawie. Było to na przełomie roku 1988/89. Nie wysyłałem do Weinfelda korespondencji jako pracownik B.H. w Warszawie , a w aktach są pisma , które rzekomo były przeze mnie w tym czasie do Weinfelda wysłane. Uważam, że te pism zostały spreparowane albo przez Weinfelda albo przez kogoś innego, kto mu je dał w tym celu aby wykazać ciągłość mojej współpracy z Weinfeldem, także w okresie gdy po powrocie z BHI pracowałem w B.H. Później wskażę te pisma. Przyznaję jednak, że przez cały czas miałem naciski ze służb specjalnych czy to ze strony Pospieszyńskiego żeby jak najszybciej zorganizować ten koncern medialny na zachodzie. W związku z tym rozpoczęła się pierwsza faza tworzenia tego koncernu; muszę przyznać że trochę „na wariackich papierach”. (…)
Chcę przypomnieć, że w końcu 1988 r. z konta W.K. Nebeling, tj. zaszyfrowanego konta wojskowego w banku International w Luksemburgu (BIL) dokonywano wypłat na konto pana Weinfelda, oznaczone Group Weinfeld, nie pamiętam w tej chwili w jakim banku. Mnie zlecono żebym takie wpłaty przekazywał jako dysponent konta. Wiem, że kwoty przekazywane we frankach belgijskich Weinfeld zamieniał na dolary i przekazywał do Attachatu Wojskowego w Brukseli. Będąc już dyrektorem FOZZ-u też dokonywałem takich operacji , a nawet osobiście zamieniałem pieniądze i zanosiłem do Attachatu Wojskowego przy Ambasadzie Polskiej w Brukseli. Attache był Wojciech Myszak. Chcę sprecyzować wyglądało to tak, że ja przekazywałem do Weinfelda pieniądze z konta wojskowego w BIL a on przywoził mi czek na franki belgijskie. Ja je zamieniałem na dolary i zanosiłem do Attachatu. Wynikało to stąd, że wojsko rozliczało się tylko w dolarach. Informacje o których mówię zawierają również dokumenty w aktach tajnych na k. 113,116. W późniejszym okresie czasu Weinfeld szantażował służby wojskowe , że ujawni operacje gotówkowe prowadzone przez wojsko na terenie Belgii. (…)
W tym czasie trwały poszukiwania możliwości finansowania tego zakupu oraz przygotowanie związanych z tym projektem umów. Kiedy już zostałem dyrektorem FOZZU zwyciężyła koncepcja, że zakup SEPP nastąpi z tzw. „czarnej kasy” central handlu zagranicznego, to znaczy z pieniędzy, które FOZZ pozyska w formie depozytów tych central. Zakup SEPP umożliwiłoby zlecenie jednej z jego agend wykup zadłużenia Polski przy założeniu, że cena zakupu zadłużenia według cen rynkowych , będzie równa 20.000.000 USD czyli nastąpi za kwotę wyższą niż wydatki na zakup SEPP. Zadłużenie to skupowane byłoby za pośrednictwem firmy utworzonej przez SEPP, dla której przyjęto roboczą nazwę SEPP Finance. Dyrektorem tej firmy miał być szwajcarski bankier o nazwisku Trebendt, który przedstawił mi program zakupu zadłużenia z banku Solomon Brothers. FOZZ przekazał w ramach szeregu umów, które zawarł z Group Weinfeld 15.500.000 USD, uzyskując w zamian akcje SEPP.
(opr.RZ)
|