Ujawniona w zeszłym tygodniu w Internecie treść protokołu przesłuchania Bronisława Komorowskiego w prokuraturze (miało ono miejsce 24 lipca) ukazuje marszałka Sejmu w mało korzystnym świetle. Komorowski przyznał się bowiem, że w listopadzie i grudniu 2007 r. świadomie podjął grę z dwoma tajemniczymi oficerami wojskowych służb: pułkownikami Aleksandrem Lichockim i Leszkiem Tobiaszem. Ten pierwszy miał mu oferować dostęp do tajnego aneksu do raportu z likwidacji WSI, ten drugi zaś – poinformować, iż posiada dowody na korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej. Marszałek kilkakrotnie spotykał się ze wspomnianymi oficerami, natomiast nie uznał za stosowne zgłosić tych spraw do prokuratury. O swoich spotkaniach poinformował jedynie swego partyjnego kolegę, ówczesnego koordynatora służb specjalnych Pawła Grasia oraz nowych szefów ABW i SKW.
Momentem, który całkowicie zmienił postawę obecnego marszałka, było utworzenie rządu Mazowieckiego. Wtedy to Aleksander all, który został ministrem ds. współpracy z partiami i stowarzyszeniami, zaproponował Komorowskiemu stanowisko dyrektora swojego gabinetu do specjalnych poruczeń. Ten zgodził się i już po kilku tygodniach w praktyce zaczął realizować politykę tego rządu: pacyfikował (także przy pomocy milicji) okupacje budynków publicznych, które organizował KPN, żądając wyjścia wojsk sowieckich z Polski, bronił Muzeum Lenina w Poroninie przed góralami, którzy chcieli je zlikwidować w czasie, gdy Mazowiecki jechał z wizytą do Moskwy.
Prostą konsekwencją tej postawy było związanie się Komorowskiego z Unią Demokratyczną, którą reprezentował w Sejmie aż do 1997 r. Stamtąd przeniósł się do SKL, a po czterech latach do PO. Mimo zmian partyjnych szyldów nie zmieniał poglądów. Trafnie scharakteryzował je znany publicysta Piotr Zaremba: Uprawiając politykę w wolnym demokratycznym państwie, odmieniał przecież słowo „kompromis” przez wszystkie przypadki. Nie szukał zwady, wypowiadał sądy na ogół niekontrowersyjne. Nie podnosił głosu, nawet gdy czasami trzeba było krzyczeć – przeciw skorumpowanemu, niesprawnemu państwu („Dziennik”, 2-3.06.2007 r.).
Nie mogło być inaczej, skoro w opinii Komorowskiego naprawdę dla dekomunizacji dużo więcej zrobiły rządy Tadeusza Mazowieckiego i Hanny Suchockiej niż te osoby, które miały dekomunizację wypisaną na sztandarach politycznych! („Prawą stroną. Życie, polityka, anegdota. Z Bronisławem Komorowskim rozmawiała Maria Wągrowska”, Warszawa 2005, s. 10). A więc te rządy, w których on sam pełnił funkcję wiceministra obrony narodowej (a także w rządzie Bieleckiego). Do tego resortu premier Mazowiecki skierował go w kwietniu 1990 r. wraz z Januszem Onyszkiewiczem, choć obaj nigdy wcześniej z wojskiem nie mieli nic wspólnego. Za to, jak przyznawał Komorowski, ówczesny prezydent Jaruzelski chyba akceptował nas jako polityków, którzy dają szansę na uwiarygodnienie armii w świetle zachodzących zmian politycznych i pójdą drogą ewolucyjnych, a nie rewolucyjnych zmian (tamże, s. 107).
Jak wyglądały te ewolucyjne zmiany za rządów tandemu Onyszkiewicz-Komorowski, opowiadał w 1993 r. były szef MON Jan Parys: – Numerami dwa i trzy w ministerstwie są zdymisjonowani przeze mnie generałowie Puchała i Cepak. Puchała jest autorem planu wprowadzenia stanu wojennego. Cepak był w latach 70-tych wydalony z ambasady w Londynie za szpiegostwo na rzecz PRL, zresztą jest już w bardzo zaawansowanym wieku i nie ma dostatecznych kwalifikacji, by sprostać zadaniom armii początku lat 90-tych (J. Kurski, P. Semka, „Lewy czerwcowy”, s. 92).
Sam Komorowski tak opisywał swoje podejście do spraw kadrowych: – Postawiono mnie na miejscu niesłychanie trudnym do zaakceptowania, bo de facto na stanowisku dawnego szefa Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego. Szybko podjąłem decyzję, że połowa oficerów politycznych musi odejść, a reszta dostaje szansę włączenia się w nurt przemian („Prawą stroną…”, s. 112-113). Nic dziwnego, że w wyborach w 1993 r. osiągnął bardzo dobry wynik i został posłem z uchodzącego za czerwone województwa pilskiego. Tłumacząc przyczyny swojego sukcesu, mówił bez ogródek: – Byłem kojarzony z wojskiem. I postrzegany jako osoba, która rozumie ludzi uwikłanych w poprzedni system. A w wojsku praktycznie wszyscy byli tacy, również w pilskim (tamże, s. 146).
Do resortu obrony Komorowski powrócił w połowie 2000 r., już jako minister w gabinecie Buzka. W ciągu kilkunastu miesięcy urzędowania rozpoczął wdrażanie programu modernizacji sił zbrojnych, który w praktyce oznaczał częściową redukcję polskiej armii, w tym likwidację 72 garnizonów. Podtrzymał też decyzję swego poprzednika, Janusza Onyszkiewicza, o przekazaniu atrakcyjnego gruntu z terenu Centralnego Szpitala Klinicznego MON przy ul. Szaserów w Warszawie prywatnej firmie Liliany Wejchert, żony współwłaściciela TVN. Polityk PO ni
e uznał potem za stosowne wyjaśnić roli, jaką odegrał w całej sprawie szef jego kampanii wyborczej z 2001 r. Krzysztof B., który został zatrzymany przez CBA pod zarzutem korupcji.
Jedynym pionem polskiej armii, który za rządów Komorowskiego nie został w żaden sposób zreformowany ani zredukowany, były Wojskowe Służby Informacyjne. A kiedy rząd PiS podjął działania, by to zmienić, były szef MON jako jedyny poseł PO głosował przeciw ustawie o likwidacji WSI, a następnie stał się jednym z najostrzejszych krytyków działań Antoniego Macierewicza – i to mimo że w raporcie z likwidacji WSI całe dwie strony poświęcono nielegalnemu rozpracowywaniu Komorowskiego przez te służby. Były minister bronił jednak takich metod już wcześniej, gdy wyszła na jaw podobna operacja WSI wobec Radosława Sikorskiego z pierwszej połowy lat 90. Komorowski dowodził wówczas, że sprawa podwójnego obywatelstwa wiceministra obrony mogła wymagać kontrwywiadowczego sprawdzenia, krążyły wtedy różne plotki na jego temat („Dziennik”, 1-2.07.2006 r.).
Już kilka dni po publikacji raportu Macierewicza obecny marszałek rozpaczał: – Mamy do czynienia z załamaniem koncepcji budowy państwa, która była realizowana przez kilkanaście lat. W roku 1989, na początku polskich przemian, rewolucja w wojsku była po prostu niemożliwa. Nie można było z sierżantów zrobić generałów, a z generałów sierżantów. Przyjęto więc koncepcję ewolucyjnej zmiany. Udało się uzyskać bardzo wiele. Już na początku lat 90. masowo wymieniono kadry w kontrwywiadzie. Nowe dowództwo oparto o oficerów wywiadu, bo zakładano, że byli mniej uwikłani w ciemne działania WSW. To dało dobre efekty, oni znali techniki pracy i mentalność ludzi z wywiadów państw byłego ZSRR. (…) Ale dziś, w imię niezrealizowanej w 1989 r. rewolucji, rozbija się wywiad i kontrwywiad wojskowy. To czyste szaleństwo. Nawet bolszewicy po rewolucji przejęli aktywa carskiego wywiadu. (…) Widać wyraźnie, że ten raport pisano, żeby zaszkodzić konkurentom oraz zadowolić własnych stronników, którzy oczekiwali trzęsienia ziemi. A tu okazało się, że WSI nie rządziły Polską, o niczym nie decydowały, były normalnymi służbami lepiej lub gorzej działającymi. Komorowski dodał też, że największe korzyści ze wszystkich działań Macierewicza na pewno osiągnął wywiad rosyjski („Gazeta Wyborcza”, 22.02.2007 r.).
W swojej obronie WSI marszałek okazał się na tyle konsekwentny, że niedługo po publikacji raportu zatrudnił jako swego doradcę medialnego Jarosława Szczepańskiego, byłego rzecznika prasowego TVP, który znalazł się na liście dziennikarzy współpracujących z wojskowymi służbami, a po wygranych przez PO wyborach mianował go dyrektorem Biura Prasowego Sejmu. Dzisiaj wiemy już, że kontakty Komorowskiego z ludźmi wojskowych służb były znacznie intensywniejsze niż dotąd sądzono.
Paweł Siergiejczyk
Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” nr 40/2008 pod tytułem "Armia marszałka"