– To lista hańby – grzmiał Stefan Niesiołowski, gdy reporterzy TVN24 powiedzieli mu, że nie figuruje na liście pokrzywdzonych, sporządzonej przez IPN. Dziennik.pl ustalił, że jednak tam jest, choć pod drugim nazwiskiem: Myszkiewicz. Wówczas oświadczył, że Instytut nie pytał go o zgodę na publikację jego danych. Ale mija się z prawdą – mamy kopię jego zgody. “Przepraszam, zapomniałem o tym” – tłumaczy teraz wicemarszałek Sejmu.
Stefan Konstanty Myszkiewicz-Niesiołowski – to pełne nazwisko polityka Platformy, który denerwował się, że IPN nie umieścił go na liście represjonowanych w czasach PRL – podobnie jak nie ma tam Lecha Wałęsy i Tadeusza Mazowieckiego.
Niesiołowski bardzo ostro wypowiadał się na temat doboru nazwisk w dokumencie IPN i nazwał go listą hańby. Gdy dziennik.pl ustalił, że wicemarszałek jednak figuruje na liście, choć pod nazwiskiem Myszkiewicz, niezrażony Niesiołowski dalej atakował Instytut.
“Ja nie chcę dopatrywać się złej woli IPN, ale całe życie występuję pod nazwiskiem Niesiołowski. Myszkiewicz to moje nazwisko rodowe, którego używałem wyłącznie w czasach szkoły podstawowej” – tłumaczył.
Poseł dodał, że do tego, by IPN umieścił kogoś na liście pokrzywdzonych, potrzebna jest jego zgoda. “Myszkiewicza nikt nie pytał, Niesiołowskiego też” – kpił. “Gdyby spytali się mnie teraz, to po tym, co prezes IPN Janusz Kurtyka wyprawia z Lechem Wałęsą, mocno bym się nad zgodą zastanowił” – dodał Niesiołowski.
Ale okazuje się, że wicemarszałek mijał się z prawdą, mówiąc, że nie dał Instytutowi zgody. Dotarliśmy do oświadczenia, podpisanego osobiście przez samego Niesiołowskiego, że takowej zgody Intytutowi udziela.
“Dokładnie nie pamiętam tego, bo bywałem w IPN wielokrotnie i pewnie wtedy podpisałem zgodę. Zapomniałem o tym. Przepraszam za moje słowa. Wynikają one z mojego gapiostwa” – tłumaczy się wicemarszałek Sejmu.
{sidebar id=4}
tuskwatch.pl/ZR