Przegrane ustawy w Sejmie, udane weto prezydenta do ustawy medialnej… Platforma Obywatelska uznała więc, że jej niemoc jest tak widoczna, że czas odstawić pozory demokracji i consensusu do kąta i rozpocząć rządy autorytarne.
Temu mają służyć rozporządzenia, którymi gabinet Tuska chce poza kontrolą parlamentu i prezydenta rządzić państwem.
Zbigniew Chlebowski określa rozporządzenia mianem planu awaryjnego. Ma on być wprowadzany wszędzie tam, gdzie będzie pojawiała się obstrukcja, gdzie będzie pojawiał się sabotaż. A ponieważ dla Platformy obstrukcją czy też sabotażem są działania niezgodne z kursem PO, oznacza to, że przyjęty został kurs na maksymalne awanturnictwo polityczne.
Nie ma wątpliwości, że rozporządzenia są "obchodzeniem" konstytucji, prowadzącym do jej złamania. Sejm zostaje ubezwłasnowolniony, jego działalność w praktyce zawieszona, prezydent pozbawiony konstytucyjnych uprawnień, co może być traktowane jako wstęp do impeachmentu. Ot, taki "rozporządzeniowy zamach stanu", którego autorów powinien czekać Trybunał Stanu, tym bardziej że zabawa w autorytaryzm, jak mówią oficjele PO, ma skończyć się dopiero w ostatnim roku rządów, już po wyborach prezydenckich. A więc gdy – zgodnie z planem Platformy, w fotelu prezydenckim zasiądzie "Słońce Peru". Na razie zaś "pod nóż" mają pójść: abonament i tzw. prywatyzacja szpitali.
Państwo więc będzie paraliżowane. Tego cyrku ma nawet dosyć do tej pory spolegliwa dla PO zagranica. Nie tak dawno Tuska krytykowała prasa niemiecka. W zeszłym tygodniu nie pozostawił na nim suchej nitki – a ściślej: obśmiał go – "Financial Times", najpoważniejszy tygodnik finansowy Europy, stwierdzając, że rząd nie wywiązuje się z obietnic przedwyborczych, nie realizuje obiecywanych reform, a jeśli to robi, to nieudolnie. Nie została ograniczona biurokracja, funkcjonują niezrozumiałe przepisy podatkowe, przestarzałe zezwolenia na budowę, nieudolne ustawy, takie jak projekt o likwidacji państwowych dotacji dla partii politycznych. Rząd nie zbudował autostrad, nie sprywatyzował państwowych molochów, nie zreformował służby zdrowia, do której to reformy ustawy zostały źle napisane. A przecież Tusk z takim zapałem bronił minister Kopacz w Sejmie… Widać, analitycy z "FT" to oszołomy nie rozumiejące geniuszu "Donka".
Kto jest winny zaognieniu sytuacji i zdenerwowaniu władzy? Jakżeby inaczej – PiS i prezydent przeszkadzający Tuskowi w zbawianiu Polski na modłę Rosji i Niemiec, bo Platforma jest – jak mówi Schetyna -odpowiedzialna! Ludzie Tuska atakują więc głowę państwa, że zmusza rząd do wprowadzenia rozporządzeń, gdyż będzie wetował ustawy. Tyle że w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy rząd "wyprodukował" aż trzy akty prawne tej rangi. I tak się przy tym zmęczył, że premier musiał pojechać w podróż życia.
Winne też jest prawo. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, przykład w mikroskali platformerskiej niekompetencji przykrywanej bezczelnością, uważa, że za dużo jest w Polsce ustaw. – U nas jest jakiś fetysz ustaw. Przestańmy wierzyć w ich niesamowitą moc sprawczą. Wiele rzeczy da się zrobić w ramach obowiązującego porządku prawnego. Szczególnie – zagarnąć jak najwięcej do siebie. No bo kto to skontroluje? Pitera? {sidebar id=4}
Próbkę "polityki rozporządzeniowej" już nam PO zaprezentowała, gdy Ministerstwo Środowiska nakazało tworzenie obszarów "Natury 2000". Sprzecznie z prawem, gdyż Unia Europejska w specjalnie przygotowanym podręczniku, podając zasady tworzenia takich obszarów, wyraźnie stwierdziła, że ich właścicielem jest Rada Gminy.
"Natura 2000" blednie jednak przy pomyśle Ministerstwa Sprawiedliwości. Jesienią resort nieocenionego ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego chce – rozporządzeniem właśnie! – wprowadzić nowe przywileje dla sędziów, fundując im i prokuratorom najkorzystniejsze na rynku kredyty na dom i mieszkanie. Państwo z naszych pieniędzy będzie więc opłacać zakup bądź rozbudowę mieszkania lub domu albo też spłatę innego kredytu zaciągniętego w celu mieszkaniowym. Decyzję będzie wydawał prezes sądu lub minister sprawiedliwości. Do tej pory zaciąganie kredytów było warunkowe, m.in. koniecznością posiadania 30 proc. wkładu własnego, a kredyt trzeba było spłacić w c
iągu 10 lat. Nic więc dziwnego, że w latach 2006-2007 z takiego rozwiązania skorzystał jeden sędzia i dwaj prokuratorzy. Obecnie odradza się wygodny korporacjonizm, choć w rzeczywistości Ćwiąkalski, podobnie jak inni funkcjonariusze rządowi, wprowadza model republiki bananowej, tym bardziej że w Ministerstwie Sprawiedliwości prawo zostało wrzucone do kosza. Złamano bowiem przy tej okazji żelazną zasadę niedziałania prawa wstecz… Minister proponuje, by wszyscy sędziowie i prokuratorzy, którzy już wcześniej zaciągnęli kredyty, mogli zmienić zasady umowy na te korzystniejsze.
Przykładów podobnych (np. wygranie przez znajomych Schetyny przetargu na promocję Mistrzostw Europy w koszykówce, o czym pisała "Rzeczpospolita") można mnożyć jeszcze długo…
Tusk ze Schetyną i Ćwiąkalskim zamieniają Polskę demokratyczną w państwo operetkowe lub – jak kto woli – republikę bananową, w której prawo nie znaczy nic, liczą się tylko układy i układziki zapewniające profity z władzy.
Skoro jednak operetkowy jest premier-plastuś, operetkowy jest gabinet ministrów z ponurymi twarzami, potrafiący tylko obrzucać błotem adwersarzy, to jaka ma być Polska? Demokratyczna? Wolne żarty.
Piotr Jakucki