Polska może okazać się „czerwoną wyspą” instrumentów pochodnych. Dotarliśmy do raportu NIK opisującego m.in. aktywność ministra finansów na rynku instrumentów pochodnych. Raport pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi, a szacunek zysków/strat jest cokolwiek enigmatyczny.
Casus Grecji powinien być potraktowany jako przestroga dla rządów, które coraz częściej sięgają po skomplikowane instrumenty pochodne. Również we Włoszech za główną przyczynę trudnej sytuacji finansowej samorządów lokalnych, miast i w rezultacie całego państwa upatrywane są derywaty, które spowodowały olbrzymie straty finansowe i zadłużenie, którego nie da się spłacić. Poszkodowane samorządy we Włoszech ruszyły do sądów, by tam bronić się przed agresją ze strony banków. Wartość derywat zagrażających płynności lokalnych samorządów to – bagatela – 24 mld euro (według Banku Centralnego) lub 35 mld euro (według szacunków lokalnej prasy).
Należy bezwzględnie wskazać, że agresywne techniki sprzedaży instrumentów pochodnych są ze wszech miar korupcjogenne. Przedstawiciel banku, wystawcy instrumentu, otrzymuje za sprzedane opcje, swapy, CIRS-y, CDS-y nawet do kilku procent od wartości umowy. Tworzy to olbrzymią pokusę dla decydentów po obu stronach transakcji, by podzielić między sobą sowitą prowizję. Interes państwa, miasta, samorządu, organizacji czy przedsiębiorstwa schodzi wtedy na drugi plan. Przy czym – jak w przypadku Włoch – okazuje się, że nabywcy instrumentów pochodnych tak naprawdę nie wiedzieli lub nie chcieli wiedzieć, co kupują i jak duże ryzyko podejmują w imieniu podatników.
Polska również może okazać się „czerwoną wyspą” instrumentów pochodnych. Dotarliśmy do raportu NIK opisującego m.in. aktywność ministra finansów na rynku instrumentów pochodnych. Raport pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi, a szacunek zysków/strat jest cokolwiek enigmatyczny. Pomijając inne aspekty wykonania budżetu, dowiedzieliśmy się, że: „W 2008 r. wskutek wyższych stóp euro w stosunku do dolara w czerwcu, wrześniu i grudniu oraz silniejszego umocnienia złotego w stosunku do dolara niż do euro przez pierwsze siedem miesięcy roku ujemny wynik płatności, dokonanych ramach transakcji swap, wyniósł 74,6 mln zł. Operacja swap będzie trwała do 2015 r. i dopiero wówczas będzie możliwe pełne podsumowanie jej wyników.” A w innym miejscu: „ograniczenie w stosunku do planu wydatków na finansowanie samolotu wielozadaniowego na skutek zmiany harmonogramu zrekompensowało wzrost kosztów obsługi tego programu, wynikający z rozliczenia transakcji swap, którą objęto część płatności odsetkowych.”
Pomijając język raportu, który łączy w jednym zdaniu wyrazy o sprzecznej konotacji, widzimy, że budżet państwa podjął długoletnie zobowiązania na rynku instrumentów pochodnych, których zasadność będzie można ocenić dopiero w 2015 r., oraz to, że zwiększenie kosztów obsługi swapów zahamowało wydatki na samolot wielozadaniowy. Jednak co niepokoi najbardziej, to informacje dotyczące struktury nabytych instrumentów. Budżet, według przytoczonych cytatów, wystawiony jest na ryzyko zmian na parze euro/dolar, a także różnic w stopach procentowych między tymi walutami. Należy zadać zatem pytanie, czy Ministerstwo Finansów nie wpadło w pułapkę spirali uzależnienia od instrumentów pochodnych, gdzie nabywa się kolejne derywaty, by kompensować ryzyko podjęte przy zakupie poprzednich? Koszty takiego uzależnienia mogą być niezwykle wysokie i trudne do przewidzenia.
4 stycznia 2010 r. Ministerstwo Finansów poinformowało o zawarciu w grudniu 2009 r. transakcji typu swap z kilkoma instytucjami finansowymi. Warunki tych umów, terminy zapadalności, jak i potencjalna wysokość zobowiązań nie są również znane. Według wyjaśnień Ministerstwa dla „Naszego Dziennika” owe swapy polegają na zastawie środków walutowych w posiadaniu Skarbu Państwa za natychmiastowy zastrzyk gotówki w złotych. Niepokoją wielce informacje przekazane ostatnio przez ministra Rostowskiego, że zadłużenie państwa spadło w IV kwartale z 49,9 do 49,5 proc. PKB. Mogłoby to świadczyć, że realne zadłużenie wypychane jest poza dług publiczny poprzez zakup instrumentów pochodnych. Wyjaśnienia Ministerstwa dla „Naszego Dziennika” nie pozostawiają złudzeń: „Transakcje swap polegające na okresowej zamianie walut nie są zaliczane do długu publicznego zarówno według metodologii polskiej, jak i unijnej”.
Plotki na rynkach finansowych mówią, że Ministerstwo wymienia kolejne środki pozyskane z euroobligacji na złotych na rynku Forex i ma tak robić do połowy roku. Gdyby takie były rzeczywiste plany, pozostaje pytanie, co potem? Aby ukrócić podobne spekulacje, które bezsprzecznie zwiększają koszty zadłużenia, jak i eskalują ryzyko walutowe, naczelną zasadą finansów publicznych powinna być ich całkowita przejrzystość. Rostowski zdaje się być przeciwnego zdania, racząc nas coraz to nowymi obietnicami bez pokrycia i przemilczając jednocześnie swoje decyzję, za które możemy wszyscy w przyszłości słono zapłacić.
Nasuwają się oczywiście podstawowe pytania: Jaki sens miały długoterminowe kontrakty na opcje walutowe zawarte w pierwszej połowie 2008 r. i czy miały one związek z planami wejścia do strefy euro? Skoro obecnie wiadomo, że do strefy euro nie wejdziemy w planowanym terminie, czy przypadkiem nie zaaplikowaliśmy sobie „sztywnego kursu” złotego, zawierając owe długoterminowe kontrakty? Jeśli ten „sztywny kurs” złotego nie zostanie utrzymany, jakie poniesiemy straty? Czy wypychanie zadłużenia poza budżet ma miejsce? A jeśli tak, jaki jest rzeczywisty dług publiczny?”
Oczywiście to, czego potencjalnie nie wie opinia publiczna, wiedzą rynki finansowe. Grecy podnoszą wielki krzyk na Europę i świat o za wysokim koszcie kolejnych przyznawanym im kredytów. My tymczasem udajemy Greka i cieszymy się, że nasze obligacje idą jak świeże bułeczki, choć ich koszt znacznie przewyższa koszt np. suwerennych obligacji portugalskich. Co tu ukrywać: płacimy jak Grecy. Może minister Rostowski w końcu wyjaśni, dlaczego?
Jerzy Bielewicz
Stowarzyszenie „Przejrzysty Rynek”
Autor jest finansistą, był doradcą amerykańskiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs
niezalezna.pl