To była debata z dwoma związkowcami i pięcioma pustymi krzesłami. A raczej monolog premiera, rzadko przerywany pytaniami. Oglądali go, ale w innej części miasta działacze „Solidarności” i OPZZ, którzy odmówili spotkania z szefem rządu na dziedzińcu Politechniki Gdańskiej. Przed stocznię wystawili namiot i telewizor. I ostro recenzowali Donalda Tuska.
Premier i jego rzecznik Paweł Graś na debatę przyjechali kilka minut przed 20. Tusk usiadł na jednym z ośmiu krzeseł stojących na pustym dziedzińcu uczelni. Dwa naprzeciwko niego zajęli działacze niewielkich związków zawodowych działających w Stoczni Gdańskiej. Na miejscach zarezerwowanych dla przedstawicieli „Solidarności” i OPZZ leżały tylko karteczki. „Lepsza jest rozmowa, nawet jeśli argumenty będą ostre, niż wyłącznie krzyczenie na siebie, nikt nie ma monopolu na rację” – zaczął Tusk. Siedzący naprzeciw niego dwaj stoczniowcy: Wiesław Szady, szef Związku Inżynierów i Techników, i Marek Bronk z „Okrętowca”, byli bardzo spięci. Szady na początku drżącym głosem czytał z kartki. „Przepraszam, ale nie mam doświadczenia przed kamerami” – tłumaczył.
Ci, którzy taką wprawę mają, obserwowali debatę przed stocznią. Towarzyszył im ks. prałat Henryk Jankowski. Kilka minut wcześniej z nieoczekiwanym wsparciem pospieszył im Marian Krzaklewski, kandydat PO do europarlamentu na Podkarpaciu. „Premier powinien zdobyć się na gest. Apeluję do niego, żeby został pół godzinki na politechnice i pojechał pod stocznię, przecież to jest 10 minut drogi” – namawiał w TVN 24. Tymczasem atmosfera pod stocznią była niemal piknikowa. Wiceszef zakładowej „S” Karol Guzikiewicz puścił nawet piosenkę pt. „Cuda, cuda, cuda” z dedykacją dla premiera.
Chwilę później Tusk przekonywał, że o przyszłości Stoczni Gdańskiej trzeba myśleć optymistycznie. „Mój rząd włożył dużo pracy w plany restrukturyzacji i przekonywanie Komisji Europejskiej” – zapewniał. Związkowców interesowało, co wyniknie z tych negocjacji. Pytali, czy powstanie komisja śledcza do spraw prywatyzacji stoczni. „Od przeszłości ważniejsza jest przyszłość” – usłyszeli od premiera. Związkowcy domagali się też wyjaśnień dotyczących demonstracji w Warszawie, podczas której policja użyła gazu pieprzowego. „Czy nie uważa pan, że stoczniowców potraktowano gorzej niż kibiców najgorszego sortu?” – dociskali Tuska. Szef rządu, wbrew oczekiwaniom stoczniowców, nie przeprosił za ten incydent. Stwierdził jedynie, że sprawę bada specjalna komisja.
Po czterdziestu pięciu minutach było po rozmowie. Kiedy wszyscy wstali z krzeseł, premier podsumował: „Oj, ciężko”. Chwilę później komentował debatę podczas briefingu: „Byłoby lepiej, gdyby wszyscy byli. Ale nie będę premierem na telefon dla działaczy związkowych” – oświadczył.
Stoczniowcy z „Solidarności” i OPZZ też podsumowali debatę. „Tusk okłamuje społeczeństwo” – na gorąco komentował Guzikiewicz. I machał raportem NIK, z którego jego zdaniem wynika, że stocznia dostała blisko dziesięć razy mniej pieniędzy od państwa niż mówił Tusk.