Tchórzliwa polityka naszych pikusiów doprowadziła Polskę do niemal całkowitej izolacji na arenie międzynarodowej i co najgorsze, do coraz większego uzależnienia polityki państwa od kaprysów Kremla.
Zarówno zachodnia Europa, jak i rządzona przez Demokratów Ameryka, dała się wciągnąć w tę pułapkę. I to po raz kolejny. Właściwie siedzi w tej pułapce od czasów Rewolucji Październikowej i w żaden sposób nie potrafi się z niej wyzwolić. Obserwując działalność prezydenta USA, Baracka Obamy i przywódców europejskich, w tym szefa NATO, Duńczyka Andersa Fogha Rasmussena, i czytając ich deklaracje oraz oświadczenia, można dojść do wniosku, że polityka międzynarodowa to jest „pikuś” z reklamy pewnego banku. A liderzy najważniejszych państw cywilizowanego świata to „panowie pikusie”. Wszystko jest pikuś. Polska również, a może w tym towarzystwie przede wszystkim. Nie będzie tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. To nic, będą inne tarcze, ruchome, jak Kreml pozwoli, to może się załapiemy na jakiś ochłap. Premier RP Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski widzą w rezygnacji USA z tego projektu same zalety. I cieszą się nawet z tej dyplomatycznej klęski. Nie jest źle, bo może jeszcze dostaniemy jakiegoś patriota. A jak nie, patrioty zbuduje nam Bumar, pod warunkiem, że będzie miał na to pieniądze, no i otrzyma pozwolenie z Moskwy.
Polscy pikusie wyróżniają się uwiądem godności, narodowej i państwowej. Przykładem może być stwierdzenie szefa MSZ, że dla Stanów Zjednoczonych jesteśmy najwyżej partnerem regionalnym i tylko Unia Europejska jest godna rozmawiać z Barackiem Obamą. W ciągu niespełna dwóch lat udało się rządzącej ekipie Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego zmarnować z trudem budowany i umacniany sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Pracowali na to republikańscy prezydenci, Ronald Reagan, Bush senior i George Bush junior.
Tchórzliwa polityka naszych pikusiów doprowadziła Polskę do niemal całkowitej izolacji na arenie międzynarodowej i co najgorsze, do coraz większego uzależnienia polityki państwa od kaprysów Kremla. Nie ma się co łudzić – jeśli tego procesu nie powstrzyma kres rządów Donalda Tuska, wymuszony przez wyborców, obudzimy się w sytuacji poplecznika Rosji, zamieniając pozycję regionalnego przywódcy wspierającego aspiracje Ukrainy i Gruzji na uległego satelitę Rosji, Niemiec i Francji. Pozycja wygodna tylko pozornie, bo na kolanach.
Prezydent Obama nie radzi sobie z wyzwaniami globalnego świata. Stąd sprzeczne sygnały wysyłane z Waszyngtonu. Najpierw prezydent USA odwołuje tarczę antyrakietową w naszym regionie, potem zapowiada jakiś inny system ale dopiero po roku 2015, w końcu musi się tłumaczyć w telewizji CBS ze swoich konszachtów z Rosją i zapewniać, że nie jest uległy wobec Kremla.
Sam fakt, że musi się tłumaczyć przed narodem ze swoich politycznych wpadek, dowodzi, że przynajmniej w kwestiach związanych z polityką zagraniczną jest osobą wielce niekompetentną. Trudno bowiem zrozumieć, dlaczego dla zorganizowania zaopatrzenia dla wojsk USA w Afganistanie konieczne było upokorzenie Polski i Polaków. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że wybór daty 17 września na ogłoszenie rezygnacji z tarczy antyrakietowej został uzgodniony z władzami rosyjskimi. Z ich inicjatywy, ma się rozumieć. Ten ruch miał pomóc w zmniejszeniu rozgłosu na temat 70 rocznicy sowieckiej napaści na Polskę w świecie i w samej Polsce. I cel ten osiągnięto. Sprawa tarczy, a nie rocznica, była tematem dnia w radio i telewizji na całym świecie.
Rezygnacja z tarczy uradowała europejskie mocarstwa, Niemcy i Francję. A żeby nam było jeszcze smutniej, sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen wystąpił z inicjatywą budowy bezpieczeństwa międzynarodowego z udziałem Rosji. Rosja w NATO?
Nie tylko ja się zastanawiam, jak zareagowałoby NATO, gdyby wojska rosyjskie wkroczyły na terytorium Polski. Pewnie na początek państwa sojuszu wyraziłyby zaniepokojenie, następnie ostrzegłyby przed eskalacją konfliktu, a na końcu wysłałyby obserwatorów OBWE i Unii Europejskiej. Możliwe byłyby sankcje polegające na nieprzyjmowaniu przez kontrahentów rosyjskiej ropy naftowej i gazu. Oczywiście te sankcje to żart, ale bardzo gorzki. Wszystko inne jest możliwe. Bo jak można sobie wyobrazić wojska NATO broniące naszych granic. Niemieckich, francuskich, belgijskich albo włoskich żołnierzy walczących z armią rosyjską. Nasi sprzymierzeńcy nie zamierzali w 1939 roku oddawać życia za Gdańsk. Czy zechcieliby teraz oddać życie za Warszawę albo Białystok?
Dlatego należy sprowadzić relacje międzynarodowe do poziomu pikusia. I powtarzać ludziom, aż w to uwierzą, że można żyć w pokoju i przyjaźni ze wszystkimi narodami świata, a troski i lęki znikną, gdy USA i Rosja zmniejszą swoje arsenały nuklearne. Wówczas wszyscy będą szczęśliwi i radośni, i ochoczo wezmą się za walkę z globalnym ociepleniem, wprowadzą oszczędne żarówki, zasadzą drzewka i pójdą ramię w ramię na spotkanie z lepszym jutrem. Demokratom w USA przyśniły się „dzieci-kwiaty”, imprezy w Woodstock, hasła w rodzaju ” Make love, not war” i temu podobne utopie.
Dawne dzieci-kwiaty to panie i panowie po sześćdziesiątce, obrośli w amerykański dobrobyt i pogardę dla inaczej myślących. Oni dziś dzierżą władzę w USA i w zachodniej Europie.
Nie sposób przewidzieć, jaki będzie los amerykańskiej obrony przeciw rakietom dalekiego zasięgu. I los Ameryki w ogóle. Trzeba jednak mieć nadzieję, że w 2015 roku Barack Obama nie będzie prezydentem, a do władzy dojdą ludzie, którzy nie będą supermocarstwa, jakim są Stany Zjednoczone, rozmieniać na drobne. Na kopiejki.
Krystyna Grzybowska
Niezalezna.pl