Chodzi o informację, jaką podał serwis tvp.info, o tym, że znany dotąd z zamiłowania do psów Donald Tusk kazał odłowić i wyleczyć wałęsającego się po Kancelarii Prezesa Rady Ministrów kota.
"Teraz premier Tusk, jak ongiś Lenin, czeka na swojego Zoszczenkę, który ten i inne przypadki opisze" – pisze Senyszyn. I podaje, jak mogłaby brzmieć bajka pod tytułem "Tusk i kot": „Pewnego razu w Kancelarii Premiera pojawił się kot. Był głodny, wycieńczony, schorowany, przerażony. Pracownicy Tuska złapali go, ale nie mieli pojęcia, co robić. Jak zawsze w takich razach, poszli do szefa. On zawsze ma dobre pomysły i radę na wszystko. I tym razem nie było inaczej. Premier nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Długo się nie zastanawiał. Podjął męską, ale zarazem ciepłą, czułą, wręcz macierzyńską decyzję. Uratujemy kota. Natychmiast rozkazał wezwać Straż dla Zwierząt. Nie bójcie się. Czyńcie swoją powinność – powiedział Tusk. Ojczyzna zapłaci i jeszcze wynagrodzi. Słowo stało się ciałem. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Radości nie było końca. Dobrego mamy premiera – powtarzali ministrowie. Ludzki pan – roznosiło się po korytarzach Kancelarii – przecież mógł kazać kota zastrzelić”.
Nic nie robi cały dzionek.
Jak to ja nic nie robię?
A kto się w lustrze przegląda
I twierdzi, że pięknie wygląda?
I zwalił wszystko na PIS?
A kto sprawdził, czy Stefan nie warczy?
Czy to nie wystarczy?
Nic nie robi cały dzionek.
A nie usłyszałem dzwonka?
A nie powiedziałem “dzień dobry”?
A nie skrytykowałem Ziobry?
A znów nie obiecałem?
A nie zadbałem o ciało?
To dla Was ciągle jest mało?
Nic nie robi cały dzionek.
Nie spotkał się z prezydentem, bo czasu miał za mało
Nie obniżył podatków, bo nie miał ochoty
Nie pomógł emerytom, bo z tym za dużo roboty
A śniło mu się… tanie latanie. {sidebar id=4}